sobota, 5 grudnia 2015

Hejoo!!!

Oto krótka informacja. Założyłam nowego bloga z pomocą Skowronek kropkowany. Jest to zupełnie inna historia również na bazie słodkiego flirtu, serdecznie zapraszam!
gamenotoversf.blogspot.com
Uwaga!: Pojawią się wulgaryzmy
Ps. Nowy rozdział na tym blogu powinien się niedługo pojawić

poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział 13

W tym rozdziale pojawia się nowa postać stworzona przez Maru Mi, poznajcie Veronicę Suu :)
Pozdrawiam!
Ps. powstała nowa strona "arty" zapraszam :)

Sobota, mój ulubiony dzień w tygodniu. Zakopana w kołdrze na kanapie z parującym cappuccino oglądam powtórki jakichś filmów w TV, a w międzyczasie czytam horror Kinga, kocham soboty. To moje cotygodniowe święto lenistwa, ja, kołderka, kawusia i TV, ewentualnie książka i czuję się bosko! Nawet skrzydlak grający na laptopie w CSa nie jest w stanie mnie zirytować. Tylko ja i moje lenistwo, a świat od razu staje się piękniejszy!
Nagle mój błogi spokój przerywa irytujący dzwonek do drzwi, najpierw olewam, ale gdy staje się już tak natarczywy, że nawet podgłoszenie TV na fula nie pomaga, wszystko we mnie aż się skręca i mam ochotę rozwalić ten dzwonek w drobny mak, zwalam się z kanapy i cała wściekła wychodzę z salonu i idę otworzyć te cholerne drzwi. W tym samym momencie również wnerwiony skrzydlak wyłazi ze swojej nory (tak nazywam jego pokój).
-Kto śmie bezcześcić sobotę?-burczy pod nosem, chociaż bardziej przypomina to warknięcie. Jak już wcześniej wspominałam dla nas sobota jest dniem świętym, to jedyny dzień w tygodniu, w którym nie włazimy sobie w paradę pogrążeni w błogim lenistwie i odpoczywamy po całym durnym tygodniu, w więc kto śmie niszczyć nam to małe święto?!
Chociaż jest jeszcze jedna opcja…
-Zamawiałeś żarcie?/Zamawiałaś żarcie?-pytamy się jednocześnie, a jednak odpada. Mam nadzieję, że ten ktoś kto dobija się do drzwi ma spory powód, bo nie ręczę za siebie! Wyrywać mnie spod kołderki w sobotę przez kogoś innego niż dostawcę jedzenia jest niedopuszczalne! Skrzydlak musi myśleć podobnie, bo oboje mamy miny, jakbyśmy chcieli udusić tego kogoś kto molestuje dzwonek od drzwi.
Gwałtownie otwieram drzwi z głośnym „Czego?!”. Moim oczom ukazuje się stojąca w progu Rozalia z palcem gotowym aby jeszcze raz wcisnąć ten piekielny dzwonek, za nią ukrywa się jakiś neonowo ubrany chłopak z niebieskimi włosami, każdy element jego ubrania jest w innym kolorze o tak jaskrawym odcieniu, że aż gały bolą, na szyi ma zawieszone duże słuchawki odcieniu żółtego, kogoś bardzo mi przypomina, ale na chwilę obecną nie mogę skojarzyć. Bardziej interesuje mnie co ta dwójka robi na klatce schodowej! Nie mam ochoty na oglądanie ludzi z liceum.
Już mam zadać tej dwójce jakże grzeczne pytanie „Co wy tu do cholery robicie?”, lecz nagle Roza odwraca się do Neona z westchnieniem jakby tłumaczyła mu coś tysiące razy.
-A widzisz Alexy tu nic nie straszy!- Te słowa sprawiły, że pytanie, które miałam na końcu języka przepadło, a zamiast niego z moich ust wydobył się niekontrolowany atak śmiechu, który potęgował skrzydlak, a dokładniej jego mina.
-Mój znajomy, który ma znajomego, który pracuje jako dostawca pizzy, mówi, że widział tu ducha. Jakaś zmora zabrała od niego pizzę i na dodatek mu zapłaciła, to ten adres.-upiera się już cały czerwony z zażenowania niebieskowłosy. Ja rechoczę tak bardzo, że mam wrażenie, że zaraz się będę po podłodze tarzać.
-Ha ha, bardzo zabawne.-burczy pod nosem skrzydlak. Zamknij się zjawo, myślę śmiejąc się jeszcze głośniej. W końcu udaje mi się powstrzymać wybuch nagłej wesołości, aż ocieram łezkę z oka.
-Jedynym duchem jaki nawiedza to mieszkanie jestem ja, przepraszam, że rozczarowuję.-Gdyby spojrzenie mogło zabijać byłabym już martwa, znowu. Spokój skrzydlak, zluzuj pierze oni i tak nie załapali.
-No to skoro wszystko wyjaśnione, to się zbieramy.-mówi Rozalia ciągnąc mnie za rękę w stronę klatki schodowej.
-Ej chwila moment! Co to ma być?!-krzyczę zapierając się nogami. Jednak ona wcale nie zwraca uwagi na moje protesty, a niebieskowłosy Alexy pomaga jej mnie ciągnąć. Nagle Roza staje i mierzy mnie ni to przerażonym ni to zaskoczonym wzrokiem.
-Boże! Co ty masz na sobie, nie możesz się tak pokazać na festynie!!!-Gani mnie Panna Idealna. Jak to co? Domowy dres. Brązowy podkoszulek i czarne trzy czwarte spodnie, co z tego, że trochę pogniecione, robią mi również jako piżama. Co ona się czepia, przecież jest sobota i nikt jej tu nie prosił. Zaraz… zaraz! Czy ona powiedziała „festyn”?!
-Nie ma mowy, nigdzie nie idę.-wrzeszczę zapierając się.
-Idziesz, idziesz, ale nie tak ubrana.-Rozalia w ogóle nie zwraca uwagi na moje protesty tylko wychyla się i ściąga kurtkę z wieszaka za mną i na siłę próbuje mi ją założyć.
-Shoping!!!-krzyczy rozradowany Alexy z wielkim uśmiechem na ustach. Boże zaczynam się ich bać. Już wiem, z kim niebieskowłosy mi się skojarzył, z Arminem. Już wiem dlaczego ukrywał się w kozie.
-Żywcem mnie nie weźmiecie!!!

A jednak wzięli… Wpatruję się z nieskrywaną nienawiścią w biały łeb dziewczyny. Siedzi obok swojego chłopaka Leo, który robi również za kierowcę, do niego po części również żywię urazę, za to, że zawiózł mnie na miejsce kaźni, czyli do galerii handlowej. Zakupy z Rozą i Alexym mogą służyć jako nowa forma tortur, czym ja sobie na to zasłużyłam?!
Cały czas wciskali mi jakieś durne sukienki, spódniczki i inne duperele. Ludzie jest zima! To, że pod sukienkę nałożę kilka par grubych rajstop nic nie zmieni, w dodatku nawet w lecie nie ubiorę się w takie coś, mowy nie ma! Ale przynajmniej udało mi się kupić ciepły, długi ciemnofioletowy sweter w czarne paski i ciemne jeansy. Chciałam też kupić kilka ciemnych podkoszulków i ciemnogranatową koszulę w kratę, ale znienawidzona przeze mnie kolorowa parka dosłownie wyrwała mi je z rąk, a później popchnęła w stronę kasy, abym nie mogła po nie wrócić. Na dodatek wcisnęli mi jeszcze jakąś białą tunikę przeplataną z boku wstążką i różowe bolerko, fuj! Jakbym chciała takie badziewie, to mam go pełno w spadku po Lynn.
Posyłam spojrzenie z ukosa oglądającemu swoje nowe „skarby”(ubrania)Alexemu, który siedzi koło mnie na tylnym siedzeniu, jednak szybko przenoszę wzrok z niebieskowołosego demona zakupów na konsolę Armina. Czarnowłosy, gra sobie a Tekkena nikomu nie przeszkadzając.
-A ciebie czemu wyciągnęli?-pytam Armina. Tan tylko wzrusza ramionami nie odrywając oczu od gry.
-Pojęcia nie mam. Zgodziłem się tylko dlatego, bo w innym wypadku i tak by mnie wyciągnęli siłą, tak jak ciebie.-Wzdycham na wspomnienie mojej porażki.
-Żeby mnie o świcie po jakichś galeriach ciągać.-wzdycham. Rozalia się odwraca i mierzy mnie spojrzeniem złotych oczu, marszcząc idealnie białe brwi.
-Jaki świt, była jedenasta.
-W sobotę, 11 dla mnie to nie jest świt, to blady świt.-burczę, krzyżując ramiona na piersi z grymasem na twarzy.
-Nareszcie ktoś mnie rozumie!-wtrąca się Armin na chwilę odrywając się od gry.


Tłoczno, gwarno, różowo i zimno. Moje znienawidzone połączenie, chociaż chłód mi nie przeszkadza, raczej ten róż atakujący mnie ze wszystkich stron, plakaty z kupidynem i serduszkami, oraz niezliczona ilość zakochanych par. To wszystko przyprawia mnie o mdłości, aż chce się rzygnąć tęczą. Ohyda! Nie jestem tu nawet od kwadransa a już mam ochotę stąd zniknąć jak najszybciej. Jedyny plus jest w tym, że skrzydlak nie miał zamiaru mi towarzyszyć, tak w każdym razie powiedział, ale to wyglądało inaczej, jakby nie mógł wejść na teren festynu, jakby ograniczała go jakaś bariera… Co prawda powietrze na placu wydaje się dziwnie gęstsze niż poza nim, ale pewnie znów zaczynam świrować, a to wszystko tylko moje wymysły. Wzruszam ramionami.
Na razie zostałam sama, Armin zniknął gdy mijaliśmy stanowisko do gry na automatach, wcale mu się nie dziwię. Roza razem z Leo poszła do tunelu miłości, aż mnie zemdliło, gdy o tym usłyszałam, a Alexy poszedł kupić watę cukrową dla siebie i dla mnie, ja mam tu na niego czekać.  Tu czyli koło walentynkowo przystrojonego diabelskiego młyna, który już sam w sobie może przyprawić mnie o koszmary senne i nie potrzebuje do tego żadnych ozdób w kształcie serca.
Gdzie ten niebieski łeb? Zadaję sobie to pytanie w myślach i zaczynam krążyć koło młyna. Mój wzrok przykuwa niska czarnowłosa postać w tłumie. Przecieram oczy i mrugam kilkakrotnie. Czarnowłosa dziewczynka odwraca się w moi  kierunku i szeroko się uśmiecha, podnosi dłoń jakby się ze mną widziała i znika na moich. Po prostu znika, była nie ma. Mrugam jeszcze kilkakrotnie i znowu zaczynam się bać o moje zdrowie psychiczne.
-Raven?-słyszę za sobą cichy damski głosik. Podskakuję jak rażona piorunem, a serce wali mi jakby miało za chwilę wyskoczyć mi z piersi i przebiec maraton. Gdy znowu staje na ziemi, z wrażenia się potykam i wpadam na jakiegoś sprzedającego balony clowna, który mierz mnie wzrokiem, naciska czerwony nos i idzie w swoją stronę. Ja jednak nie zwracam na niego szczególnej uwagi i powoli się odwracam. Wzdycham z ulgą gdyż nie widzę przerażającej fioletowookiej małolaty. Prawie zawału nie dostałam.
-Musiałaś mnie z kimś pomylić.-mówię do sprzedającej róże dziewczyny. Patrzy na mnie oczami w kolorze niezapominajek, mruga i na powrót bacznie mi się przygląda. Zauważam, że ma pieprzyka pod lewym okiem. Dziewczyna jest ubrana w żółty płaszczyk i leginsy w kolorowe paski. W większości białe, mocno falowane włosy ma związane w fryzurę, która o ile dobrze pamiętam nazywa się kok samuraja czy jakoś tak… Nigdy za bardzo nie przykuwałam do tego uwagi. Brwi przysłania jej gęsta grzywka, z lewej strony różowa, z prawej niebieska, a pośrodku oba te kolory się mieszają podchodzą pod fiolet. Muszę przyznać, że ciekawie to wygląda. Od razu rozpoznaję rękę mojej ciotki przy łączeniu tych barw we włosach.
-Nie…-dziewczyna zamyśla się.-Dobrze pamiętam… Ostatnio jak cię widziałam miałaś czarne włosy… i inną twarz, ale to jesteś ty. Poznaję po aurze, a i to dla ciebie. Na koszt firmy, wiem, że nie lubisz czerwonych.-uśmiecha się do mnie wręczając mi mocno bordową różę. Okeyyy? Co to ma być? Z dnia na dzień, z minuty na minutę robi się coraz dziwniej…

niedziela, 29 listopada 2015

LBA!!!

Zostałam nominowana do Liebster Blog Avards przez Maru Mi! Wielkie dzięki! Jak zakładałam tego bloga nie spodziewałam się, że ktoś zechce czytać moją bazgraninę, a co dopiero, że zostanę nominowana. Jeszcze raz dzięki!


1. Co lubisz robić w zimne dni?
Hmmm. Mi tam zimno nie przeszkadza, jestem osobą lubiącą niską temperaturę, ale w naprawdę mroźne zimowe wieczory lubię sobie usiąść na kanapie przy kominku z książką przykryta kocem słuchając jakiejś cichej muzyki.

2. Co byś chciała dostać od swego najlepszego przyjaciela?
Nie jest ważne dla mnie co dostanę, nawet ze skarpet bym się ucieszyła, bo dla mnie liczy się pamięć i chęć, ważne aby taki prezent był szczery, to jest mój wymarzony podarek.

3. Twoje ulubione słodycze?
Mogłabym dużo wymieniać :) Ale chyba najbardziej lubię czekoladę, ale nie nadziewaną (dziwny ze mnie człowiek)

4. Czy lubisz bajki Disneya? Jeśli tak, to jakie?
Do bajek Disneya mam wielki sentyment, gdy tylko je oglądam przypomina mi się dzieciństwo.  Do moich ulubionych należą: "Zakochany kundel", "Mulan" i "Mój brat niedźwiedź" oraz "Król lew"

5. Jakimi wartościami starasz kię kierować w życiu?
Dla mnie na pierwszym miejscu zawsze będą rodzina i przyjaciele. Staram się być szczera, kierować się zdrowym rozsądkiem, chociaż nie zawsze mi  się to udaje. Staram się cały czas rozwijać i iść przez życie z uniesioną głową.

6. Trzy Twoje ulubione piosenki?
Należę do takich osób, które nie potrafią wybrać ulubionej rzeczy... Słucham różnego rodzaju muzyki, a ulubione piosenki zmieniają mi się z dnia na dzień... Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie inaczej niż: każda piosenka, która wpadnie mi w ucho jest moją ulubioną.

7. Z jakimi dodatkami lubisz pizzę?
Uwielbiam pizzę z ananasem, kukurydzą, szalami i pieczarkami , aż przez to pytanie głodna się zrobiłam

8. Jaka jest Twoja ulubiona książka? Za co ją lubisz?
Hmmm. Trudne pytanie... Przeczytałam naprawdę wiele dobrych książek i nie potrafię wybrać tej jedynej, którą mogłabym nazwać ulubioną. Za to podam kilka przykładów książek, które najbardziej wryły mi się w pamięć i wpłynęły na mnie. Do tej grupy należą "Igrzyska Śmierci". Brutalny świat, walka dla uciech tłumu, to do czego jest zdolny człowiek... Ta seria mną wstrząsnęła, nie mogłam się od niej oderwać i może tutaj moja opinia będzie odbiegać od większości, ale dla mnie wątek romantyczny był tylko dodatkiem, który tylko potęguje zachwyt i przerażenie opisywanej historii, ale nie skupiałam sie na nim za bardzo. Podobało mi się, że ten wątek nie był przesadzony, a główna bohaterka nie zajmowała się rozważeniami  typu "kocham ich obu, bez nich nie mogę żyć, kogo wybrać", nie, była twarda i zdecydowana, czasem też się gubiła w sytuacji, która ją przerastała, ale każdy jest tylko człowiekiem. 
(Kiedyś nawet napisałam fanfiction o "Igrzyskach Śmierci" na innym koncie, blog nazywał się "The mockingjay lives" może ktoś czytał [teraz jest zawieszony])
Oprócz nich jest jeszcze saga "Klątwa tygrysa". Mam do niej wielki sentyment, bo to w sumie od niej zaczęła się moja przygoda z czytaniem, fajnie jest czasem wrócić do niej po latach i spojrzeć na tę historię okiem osoby, którą jestem teraz.
Jest jeszcze niestety nie zakończona w Polsce seria "Żelazny tron" (przeklęte wydawnictwo Amber). Bardzo podobał mi się w niej element jak ja to nazywam "szaleństwa" dosłownie wszytko mogło się zdarzyć, a pomysł autorki by wpleść postacie i świat elfów ze "Snu nocy letniej" fenomenalny.  

9. Kto jest Twą inspiracją/autorytetem?
Trudno powiedzieć...  Chyba moi rodzice  należą do moich autorytetów, są ze mną, napędzają do dalszego działania,  chcę aby byli ze mnie dumni.

10. Co myślisz o plastykach/muzykach?
Są to ludzie, którzy mają własny sposób patrzenia na świat, widzą go inaczej niż większość ludzi, dlatego w szczególności plastycy zdają się niebyt pasować do reszty, odbiegać. Tworzą sobie swój własny świat za pomocą rysunków obrazów, który jest tylko i wyłącznie ich wizją.

11. Czego się obawiasz?
Sama nie wiem... Chyba najbardziej tego, że się nie wpasuję, społecznego odrzucenia, samotności? Chyba każdy się tego obawia, w tym wypadku raczej nie odbiegam od normy.

Nominuję blogi
"Opowiem ci historię mojej pierwszej miłości"
"Słodka, a zarazem pełna bólu miłość"
"Wkręcona w grę"
"Alicja w krainie snów"
"Smutne Buzie"
"Słodka gra"

Moje pytania do nominowanych:
1. Masz jakieś hobby jeśli tak to jakie?
2. Jaki jest twój sposób na mroźne zimowe wieczory?
3. Dlaczego postanowiłaś założyć bloga?
4. Dlaczego właśnie taka tematyka a nie inna?
5. Jaka książka lub film, który najbardziej zapadły ci w pamięć ?
6. Skąd czerpiesz inspirację?
7. Co lubisz robić w wolnym czasie?
8.Jaki jest twój cel w życiu?
9.Jaki jest twój ulubiony kolor?
10. Jaki jest twój ulubiony cytat z książki, piosenki lub filmu?
11. Pytanie troll, skończyły mi się pomysły

niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 12

Wydarzenia sprzed kilku dni wciąż nie dają mi spokoju. Od tego czasu moje nerwy są napięte jak postronki. Nic jednak nie wspomniałam skrzydlakowi, nie zasługuje na nawet znikome zaufanie.
 W ciągu tych kilku dni nie wydarzyło się nic ciekawego, wkręciłam się w rutynę. Szkoła, kara, praca, dom i tak w kółko. Nawet nie wiem kiedy ten czas minął, nim się obejrzałam kalendarz wskazał mi 13 lutego. Piąteczek ukochany, nawet nie wiesz jak bardzo cię wyczekiwałam. Zimowe mrozy odrobinę zelżały a śnieg zaczyna topnieć. Podejrzewam, ze mrozy jeszcze wrócą i to z podwójną siłą.
Idę korytarzem w poszukiwaniu sali, w której zaraz mam zajęcia. Szukam odpowiedniej klasy, gdy nagle drogę tarasuje mi Amber i jej świta. Boże, no i cały dzień będzie do dupy, nie ma to jak spieprzyć sobie poranek patrząc na jej przesadnie wytapetowaną gębę. Na każdej z pokrytych co najmniej kilogramem fluidu mord widnieje pewny siebie uśmiech.
-Czy księżniczka ze swoim orszakiem raczy ruszyć szanowne dupsko, czy nie może zrobić ani jednego kroku na tych szpilorach, bo boi się, że zaryje ryjem o posadzkę? Jeśli to drugie, to się nie martw gorzej być nie może.-parskam. One tylko mierzą mnie spojrzeniem pełnym tryumfu, a uśmiech nie złazi im z gęby, zupełnie nic sobie nie robią z mojej odzywki. Amber wyjmuje z torebki telefon, włącza coś i przystawia mi prosto pod nos. Jej łapa jest tak blisko, że mogę policzyć warstwy turkusowego lakieru na jej paznokciach.
-Poznajesz?-cedzi słodziutko. Wpatruję się w ekran telefonu, a dokładnie w wyświetlane na nim nagranie. Jestem na nim ja idąca przez park, nagle zatrzymuje się i zaczynam dyskutować sama ze sobą, nie słychać dobrze słów, nie można ich rozpoznać. Scena się urywa, jej miejsce zastępuje następna. Jestem tuż pod salonem fryzjerskim, zdaje się, że wydzieram się na powietrze, na gałęziach zlatuje się tabun kruków, a ja zaczynam przed nimi uciekać. Nagranie się kończy, ekran ciemnieje, a ja mimo iż nie jestem w stanie zobaczyć swojej twarzy jestem pewna, że jest bledsza niż biała szpitalna ściana.
-S-s-skąd?-dukam. Nic więcej nie jest w stanie mi przejść przez gardło. Jej uśmiech się poszerza, nie powie mi. Rzucam się by odebrać jej telefon, jednak ona jest szybsza i jednym kliknięciem udostępnia nagranie wszystkim, których ma w kontaktach. Blondyna i jej świta wybuchają śmiechem i schodzą mi z drogi.
Przez chwilę stoję jak sparaliżowana, próbuję wziąć się w garść. To nie pora na użalanie się nad sobą, pokaż jej, że masz to w dupie, nie daj jej satysfakcji, mówię do siebie w myślach. Zaciskam szczękę i ignoruję tłum gapiów, który już zdążył się zgromadzić. Przeciskam się przez tłumek uczniów jak najszybciej, słyszę dźwięki odebranych wiadomości, przyśpieszam aby jak najszybciej wejść do sali lekcyjnej. Niech już zacznie się lekcja, niech już zacznie się lekcja, modliłam się w duchu zajmując miejsce w ostatniej ławce.
Moje modły szybko zostają wysłuchane. Uczniowie wchodzący do klas mierzą mnie wzrokiem, patrzą na mnie jak na kosmitkę, wariatkę. Czuję ich oceniające spojrzenia na karku. Gdy zajmują miejsca słyszę ich szepty „gadała do siebie”, „wiedziałam, że z nią musi być coś nie tak”, „ma coś z głową, pewnie to wariatka, trzeba mieć się na baczności, z takimi nigdy nic nie wiadomo”. Moje ręce trzęsą się jak galareta, mam ochotę wyjść, uciec stąd jak najszybciej. Uczniowie cały czas mi się przyglądają. Odwróćcie wzrok, skupcie się na lekcji, odwróćcie wzrok, błagam!
Nauczycielka zaczyna czytać listę obecności. Jestem cała spięta, moja noga porusza się jak młot pneumatyczny, od razu widać, że marzy mi się ucieczka. Nagle drzwi się otwierają i spojrzenia wszystkich w klasie zmieniają obiekt zainteresowania, wszystkie oczy wpatrują się teraz w spóźnialską, a ja oddycham z ulgą bo choć na chwilę nikt nie świdruje mnie już wzrokiem. Dziewczyna w ogóle nie przejmuje się słowami lekko zdenerwowanej nauczycielki. Jest dość niska, chyba niższa ode mnie o kilka centymetrów, ma rudawe włosy w których widać różową opaskę z kwiatkiem, ubrana jest w różową sukienkę i dżinsową kamizelkę. Patrzy chytrymi zielonymi oczami.
-Usiąć koło Lynn Darcy, Klementyno.-mówi ostro nauczycielka. Dziewczyna obdarza mnie dziwnym wyniosłym spojrzeniem i prycha unosząc delikatnie kąciki ust w chytrym uśmiechu.
-Obok świruski?! Nigdy!- klasa wybucha śmiechem, a ja już nie mogę wytrzymać. Zrywam się z miejsca i czym prędzej chcę wybiec z sali, nie wytrzymam dużej gdy ściska mnie w żołądku, a durne piekące łzy cisną się do oczu, muszę wyjść, nie mogę pokazać tym idiotom, jak bardzo dotknęły mnie ich słowa. Już chwytam za klamkę i mam zamiar wybiec na korytarz, gdy ktoś łapie mnie za dłoń. Widzę różnokolorowe tęczówki, które patrzą na mnie z litością, współczuciem, wyrywam rękę nie chcę niczyjej litości, nienawidzę jak ktoś się nade mną lituje. Wychodzę na korytarz zatrzaskując za sobą drzwi odprowadzana zdziwionymi szeptami i śmiechem, teraz dopiero się zacznie ale mnie to nie obchodziło. Moje dłonie drżą, muszę się uspokoić, muszę się przewietrzyć. Błyskawicznie docieram do swojej szafki, wyjmuję kurtkę, nakładam ją i szybkim krokiem idę na dziedziniec.
-Raven…-mijam skrzydlaka jakby nie powiedział nic, jakby go nie było. Już dawno powinnam była całkowicie go ignorować, nie rozmawiać w miejscach publicznych, teraz mam za swoje. Ale to tylko moja wina i tylko siebie nią obarczam, wiem, że powinnam coś powiedzieć, ale jestem w stu procentach pewna, że zamiast słów popłynęłyby łzy, a nie mam zamiaru by ten idiota widział jak płaczę, niech myśli, że jestem wściekła. Chociaż nie… mam gdzieś jego zdanie, niech myśli co chce, zupełnie mnie to nie obchodzi. Muszę ochłonąć, dojść do siebie, ukryć się gdzieś…
Na dziedzińcu skręcam i kieruję się do ogrodu, którym opiekuje się klub ogrodników, mijam szklarnię, kilka klombów, później skręcam do zadrzewionego zagajnika. Otrzepuję ukrytą wśród drzew ławkę z resztek śniegu i siadam na niej. Kierowałam się tu instynktownie, nie wiedziałam nawet, że jest tu takie miejsce, gdzie w spokoju można się zaszyć, gdzie mogę być odgrodzona od świata, choćby gałęziami drzew. To musiało być moje małe sanktuarium.
Wdycham chłodne powietrze i staram się przestać myśleć o czymkolwiek, wyciszyć się. Przyglądam się otaczającej mnie naturze, później wznoszę spojrzenie ku niebu, patrzę jak słońce stara się przecisnąć przez chmury i choć trochę ogrzać świat, szukam wśród chmur ciekawych kształtów. Nie wiem ile tu już siedzę, ale nie obchodzi mnie upływ czasu, później wezmę od kogoś notatki…może.
-M-m-mogę się dosiąść?- z rozmyślań wyrywa mnie cichy głosik. Odwracam lekko głowę i widzę trzęsącą się fioletowowłosą osóbkę. Wzruszam ramionami i burczę „siadaj”, w sumie wolałabym pobyć jeszcze trochę sama, ale patrząc na wystraszoną twarz dziewczyny, dochodzę do wniosku, że prędzej ucieknie z płaczem niż zacznie mi ubliżać od wariatek.
Dziewczyna siada niepewnie na ławce i siada jak najdalej ode mnie.
-Czego tak mnie się boisz, przecież cię nie zjem-prycham, bo jej zachowanie powoli zaczyna mnie irytować, jednak mój komentarz raczej jej nie ośmielił.
-Trochę mi dziwnie z tobą rozmawiać.-szepcze, widać, że zaczyna się coraz bardziej denerwować. Wyjmuje z kieszeni jaką ulotkę i daje mi ją do ręki, niemal automatycznie biorę od niej pogiętą kartkę  i prostuję. „Dom Dziwów i Tajemnic Russellów” Czytam krótki tekst, który informuje o atrakcjach.
-To duży namiot, będzie w centrum placu, gdzie odbędzie się festyn, masz wstęp za darmo.-wydusza z siebie i idzie w swoim kierunku jakby ją osy goniły. Nic nie rozumiem, gnę ulotkę i wkładam do kieszeni kurtki. Wyjmuję telefon i patrzę na godzinę, czas się zwijać, nie ma co tu siedzieć i tak ominęło mnie sporo lekcji. Wstaję z ławki i idę w kierunku bramy głównej gdy natrafiam na moje ukochane trio, naprawdę, znowu? Za jakie grzechy. Postanawiam je zignorować i po prostu je wyminąć, jednak Amber mocno chwyta mnie za ramię.
-Teraz już wiesz dlaczego ze mną się nie zadziera.-syczy, a w jej głosie słychać sporą nutkę tryumfu.-Wariatko.-Dodaje głośniej na końcu, po czym wszystkie zanoszą się śmiechem. Wyrywam się i idę dalej ignorując je, kątem oka widzę, że na bramie usiadł kruk i przyglądał się całej sytuacji.

W pracy jestem jak zombie, nie mam nawet siły powyklinać w myśli klientów za to, że włażą w ubłoconych buciorach na podłogę, którą świeżo umyłam, ani za to, że później muszę po nich kłaki zamiatać. Przynajmniej był jeden mały plus, nie musiałam się aż tak wysilać by wytrzymać z przyklejonym do twarzy „firmowym” uśmiechem, wszystko mam gdzieś. Akurat w tej chwili salon jest wolny od klientów więc opadam na fotel obok pierwszego stanowiska.
-Rozchmurz się dziewczyno, gdzie ta kulka energii co zwykle?- pyta mnie Emma żując gumę i zakładając za ucho pasemko swoich krótkich ciemnoblond włosów. Wcześniej była tu na praktykach fryzjerskich, a gdy je skończyła postanowiła zostać na stałe. Otrzepuje resztki włosów z fartucha na ziemię. Zamiatam je bez słowa, a ona unosi brew z wbitym w łuk brwiowy kolczykiem i patrzy na mnie jak na kosmitę.
-To nawet nie nawarczysz na mnie, że dokładam ci roboty, co się z tobą dzieje, mała?
-Taki dzień.-wzruszam ramionami.-I ile razy mam powtarzać byś nie mówiła na mnie mała?-prycham przewracając oczami. Ona lekko się uśmiecha.
-Widzę, że ten dzień jednak całkowicie z ciebie życia nie wyssał.-rzuciła akurat wtedy gdy weszła klientka i musiała się nią zająć.
-Strzyżenie i farbowanie…-zdołałam usłyszeć w drodze na zaplecze, pięknie, znowu będę musiała zamiatać… jednak lubię tą pracę, może włączanie maszyn, mycie i zamiatanie podłogi oraz sprzątanie salonu nie należy do najciekawszych zajęć lubię to robić pomimo wszystkich moich narzekań. To przez atmosferę, moją ciotkę, a nawet Emmę nie zamieniłabym tej pracy na żadną inną.

Dziewczyna wraca z kawiarni uśmiechając się półgębkiem pisząc wiadomość do koleżanki, cudowny dzień, myślała, że Darcy się poryczy… niestety nie dane jej było zobaczyć jej łez, ale mina była bezcenna. Wygrała, pokazała jej gdzie jest jej miejsce i co się dzieje z osobami, które wtrącają się między nią i Kasa, nigdy nie wybaczy jej tego, że obróciła Kastiela jeszcze bardziej przeciwko niej, że wstawił się wtedy za tą głupią Lynn…
Prycha, utarła jej nosa raz a dobrze, przecież nikt nie zechce się zadawać z wariatką, wiedziała, że nowa musiała mieć coś z głową aby z nią zadzierać nie myliła się.
Powoli zmierzcha, ciemnieje a ulice stopniowo zaczynają pustoszeć, a te cholerne ptaszyska, których ostatnio w mieście się jakby namnożyło krakały i doprowadzały ją do szału, tym, że dzioby im się nie zamykały. W sumie nie tylko ją, Lee też cały czas narzeka, że Amoris powoli zamienia się w ptaszarnie, przez te durne, czarnoskrzydłe kreatury.
Zastanawia się czy aby nie zajść jeszcze do jakiegoś sklepu… Myśli, że zakupy to dobry pomysł, aby jeszcze bardziej umilić sobie ten dzień. Gdy wychodzi ze sklepu gdyby nie uliczne latarnie prawie nic nie byłoby widać, trochę się zasiedziała, ale przynajmniej kupiła super top i torebkę od Armaniego. Dostaje sms od brata dlaczego jeszcze nie ma jej w domu, ignoruje go. Może jeszcze zajrzy gdzieś jeszcze, w sumie nigdzie jej się nie śpieszy…
Nagle zauważa jakiś błysk w ciemnej uliczce, czyżby ktoś zgubił biżuterię?  Rozgląda się, na ulicy jest pusto, zaintrygowana wchodzi do zaułka przyświecając sobie telefonem. Ale dzisiaj ma szczęście. Na bruku leży pierścionek z ametystem, prawdopodobnie wykonany z białego złota. Uśmiecha się, jaka idiotka zgubiła pierścionek, myśli schylając się po znalezisko.
Nagle za plecami słyszy trzepot skrzydeł, odwraca się, jednak nie zauważa nic, wzrusza ramionami i już sięga po pierścionek gdy uświadamia sobie, że zniknął. Po plecach przechodzi jej zimny dreszcz, powietrze jakby zgęstniało, zaczyna się cofać. Kruki na dachach budynków kraczą przenikliwie, ma wrażenie, że świdrują ją spojrzeniem. Zaczyna drżeć, a strach opanowuje jej ciało, nie może oderwać od nich wzroku, nagle za plecami słychy cichy, perlisty, dziewczęcy chichot.
-Nie wolno krzywdzić siostrzyczki.-Dziewczyna podskakuje i gwałtownie się odwraca w ciemności widzi tylko szeroki śnieżnobiały uśmiech i świecące fioletowe oczy.
Kruki wzbijają się do lotu i lecą ku niej.
Ciszę nocy przerywa jej wrzask.  

W konkursie wygrała Maru Mi, która była najbliżej, gratulacje! W nagrodę możesz stworzyć swoją własną postać, którą umieszczę w opowiadaniu. Jakbyś mogła wyślij mi na maila jak postać ma wyglądać, jej cechy charakteru, rolę jaką ma pełnić w historii i tym podobnie, jeszcze raz gratulacje!
Ps. W następnym rozdziale jak już się zapewne domyślacie odbędzie się festyn walentynkowy

sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 11

Czuję jak krew odpływa mi z twarzy, jednak chcę dowiedzieć się czegoś więcej. Ja MUSZĘ dowiedzieć się czegoś więcej. Czy to możliwe, że dziewczynką, na tym zdjęciu jestem ja? Czy właśnie rozmawiam ze swoją ciotką. W głowie mam mętlik, przechodzą przeze mnie różne uczucia od nadziei, przez zwątpienie i tęsknotę. Nie wiem co przeważa.
-To były jej urodziny?-pytam wpatrzona w fotografię. Różowowłosa kobieta kiwa głową z melancholijnym uśmiechem.
-Tak.-odpowiada i bierze zdjęcie do ręki.- Skończyła wtedy osiem lat.-Uśmiecha się smutno do swoich wspomnień.-Chciałam aby tego dnia wszystko było idealnie, aby na jej twarzy wreszcie zagościł prawdziwy, szczery, szeroki uśmiech. Udało się. Raven prawie nie uśmiechała się gdy miała siedem lat, była smutna, a wszystkie moje próby by ją rozweselić szły na marne, ale wcale jej się nie dziwię, sama wtedy nie należałam do najweselszych osób. Kiedyś ciągle się śmiała, zawsze była wesoła, radosna… do czasu gdy jej matka, a moja siostra zachorowała na raka i trafiła do tutejszego szpitala. Raven wtedy mieszkała w innym mieście, a zajmowała się nią sąsiadka, bo miała szkołę, a ja jeszcze nie opanowałam do końca mojej sytuacji finansowej i nie mogłam jej na stałe zabrać do siebie. Raven była twarda, nie pokazywała po sobie emocji, zabierałam ją do siebie co tydzień na weekend aby odwiedzić Marie. Jednak lekarze niezbyt chętnie wpuszczają dzieci na oddział onkologiczny… dlatego byłam zmuszona ją zostawiać u sąsiadki, ale Raven się uparła i wybrała park koło szpitala. To tam spotkała Kastiela.- wskazała na chłopca ze zdjęcia. Z uśmiechem pokręciła głową.-Do dziś nie mam pojęcia jak się poznali, ani jakim cudem zaczęli się przyjaźnić, wiem tylko, że jak przyszłam ją odebrać to razem rzucali patyk jakiemuś bezpańskiemu psu. Nie mam pojęcia jak to zrobił, ale wtedy pierwszy raz odkąd Marie trafiła do szpitala zauważyłam na twarzy Raven cień uśmiechu.- Odstawia zdjęcie i wzdycha smutno powracając do rzeczywistości. –Przepraszam, pewnie zanudziłam cię tą historią. Po prostu trochę mi ją przypominasz, masz takie same oczy jakie miała Raven.
-Nie, nie zanudziła mnie pani.-odpowiadam. Nie mam pojęcia co myśleć, w mojej głowie panuje chaos taki jak wtedy gdy wracają do mnie wspomnienia, jednak, teraz nie pojawiają się żadne. Tylko coś na kształt echa uczuć… Nie wiem jak to opisać. Zaczynam się czuć pełniejsza, jakbym była bardziej sobą niż tuż po tym jak wkroczyłam w ciało Lynn, z każdym wspomnieniem, z każdym słowem, informacją, lub sytuacją, gdzie działałam instynktownie powoli przestawałam być pustą skorupą, nie sobą, teraz zaczynam odnajdywać drogę jak na powrót stać się sobą.
- Nie mów do mnie per „pani”- prycha i odgarnia różowe włosy uśmiechając się ciepło. –Mów mi Agatha.- Nie mogę nie odwzajemnić jej uśmiechu. Czuję takie dziwne ciepło w żołądku, to takie uczucie jakby… nie wiem jak to dokładnie opisać, czuję się jakbym była na miejscu, jakby to było moje miejsce. Myślałam, że trudno będzie mi zaakceptować fakt, że ta kobieta przede mną jest moją ciotką, jednak przyszło mi to dziwnie łatwo… naturalnie.
-Raven idziemy.-mówi ostro skrzydlak i wyrywa mnie z tego miłego stanu „bycia na swoim miejscu”. Całkowicie go ignoruję, nawet nie zaszczycam go jednym spojrzeniem.
-To od kiedy zaczynam?- dopytuję się. Nie wiem czemu ale już nie mogę się doczekać, jestem leniem totalnym dlatego dość dziwi mnie mój zapał do pracy, chociaż może nie tyle do pracy co do spędzania czasu  z moją ciotką. Może i nie pamiętam wspomnień z nią związanych, ale pamiętam uczucia, mam wrażenie, że zawsze mogę na niej polegać i powiedzieć wszystko. Jednak ja dla niej jestem całkowicie obca… no cóż, trzeba to przeboleć.
-Powiedziałem, idziemy. Poszukasz pracy gdzie indziej.-warczy Kentin i szarpie mnie za łokieć ciągnąc w kierunku drzwi, ja jednak zapieram się nogami i stawiam jak największy opór, oraz okropnie się staram aby to nie wyglądało dziwnie, a w każdym razie zbyt dziwnie.
-Może być od jutra?-pyta moja ciotka.
-Tak oczywiście, ale teraz proszę mi wybaczyć bo bardzo się śpieszę.- wyrzucam z siebie jak najszybciej i prawie wylatuje przez drzwi, ciągnięta przez tego cholernego skrzydlaka. O mały włos się nie wywalam, bo nie byłabym sobą gdybym nie potknęła się o własne nogi lub próg. Tak czy siak udało mi się utrzymać równowagę i nie zaryłam gębą o chodnik, dlatego przyczyna mojego nieudanego upadku nie jest dla mnie istotna.
-Co to miało być?!-wypalam. Gdybym mogła zabijać spojrzeniem od byłby już martwy, niestety nie umiem, dlatego też ta cholera mierzy mnie twardo spojrzeniem szmaragdowych oczu, a co więcej wygląda na wściekłego. To ja mam prawo być tu wściekła, nie ty poczwaro jedna!
-Nie możesz tam pracować, jak jutro przyjdziesz musisz wymyślić jakąś wymówkę i idziesz poszukać zatrudnienia gdzie indziej.- Po jego głosie uznaję, że to rozkaz, zostałam postawiona przed faktem dokonanym, a jego wzrok niemal wymusza na mnie brak sprzeciwu. Jeśli jest coś czego nie znoszę tak samo jak określenie mnie za pomocą pewnego słowa na „s” (samobójczyni dop.aut) to jest to postawienie mnie przed faktem dokonanym. Nie jesteśmy w wojsku do jasnej cholery, nie jestem jakimś pieprzonym szeregowym, a on nie jest oficerem. Za kogo on się do cholery uważa?! Nie ma prawa mi rozkazywać!
-Słuchaj no pierzasta kreaturo jedna!-syczę, czuję jak moje poliki pokrywają się gniewnym rumieńcem.-Nie jesteś moim szefem, a ja twoim podwładnym. Ten twój zakaz znaczy dla mnie tyle co spuszczona woda w kiblu. To moje życie, moja decyzja. To ja będę pracować nie ty, więc się ode mnie odpieprz.-szturcham go w pierś. Gniew we mnie buzuje, rośnie z każdą chwilą, mam wrażenie, że zaraz wybuchnę, oczy przysłania mi czerwona kurtyna- Zostaw mnie w spokoju, nie mam pojęcia po jaką cholerę cię za mną wysłali!!! Zasady nie złamię, słówka nie pisnę, więc wracaj tam sąd przylazłeś. Oboje będziemy mieć wtedy święty spokój, nie będziesz się ze mną użerać a ja z tobą! Po prostu się ode mnie raz na zawsze odpie…-nie kończę. Skrzydlak z prędkością żmiji, chwyta moją rękę i wykręcę mi na plecach, w jednej chwili zjawiając się tuż za mną. Syczę, z bólu, zginając się w pół, czuję jego oddech na karku.
-Weź wdech, uspokój się, to wtedy cię puszczę.- Ból w lewej ręce działa na mnie jak kubeł zimnej wody, żar stopniowo wygasa, jednak cały gniew, nie wyparowuje ze mnie na dobre. Skrzydlak puszcza chwyt, a ja rozmasowuję ramię
Kra! Kra! 
Dreszcze przechodzą mi po plecach, razem ze skrzydlakiem unosimy głowy do góry. Mnóstwo kruków, cała masa. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej ilości w jednym miejscu. Poobsiadały drzewa, patrzą na mnie z dachu zakładu fryzjerskiego. Kilkadziesiąt, może setka kruków macha jednocześnie skrzydłami, kracząc. Drzewa są całkowicie czarne, nie widać ani jednego fragmentu gałęzi pomiędzy czarnymi ciałami ptaków. Świdrują mnie i skrzydlaka spojrzeniem paciorkowych oczy, wyglądają jakby miały ochotę rozerwać Kena na strzępy. Jednak nie atakują, milkną. Patrzą na nas z góry niczym milcząca groźba.
-Idziemy.-warczy Ken, ciągnąc mnie za ramię. Tym razem nie protestuję, nie mogę oderwać spojrzenia od ptaków. Chcąc dotrzymać skrzydlakowi kroku zaczynam biec, wciąż bacznie obserwując kruki. Zaczynam drżeć, mam wrażenie, że te czarne oczka prześwietlają mnie na wylot. Chcę znaleźć się od nich najdalej jak to tylko możliwe, zaczynają mnie przerażać.
Na całe szczęście nie lecą za nami, podążają tylko za mną wzrokiem, a mnie przechodzą dreszcze od ich spojrzenia. Stajemy w jakimś zaułku, niebo odkąd wyszłam ze szkoły zdążyło już ściemnieć, niby dzień powoli się wydłuża, ale zmrok wciąż zapada jeszcze bardzo szybko.
Ciężko oddycham łapiąc chłodne powietrze, ciało Lynn nie jest przyzwyczajone do biegów.
-Wyjaśnijmy coś sobie.-Ken staje przy mnie i mówi nieznoszącym sprzeciwu głosem, chcąc nie chcąc kieruje na jego wzrok.- Twoje życie mnie nie obchodzi, ten świat rządzi się mnóstwem praw i zasad, których nie rozumiesz i masz się w nie nie zagłębiać. Chcesz tam pracować? Nie ma sprawy, twój wybór, umywam od tego ręce. Ale jeśli zobaczę, że nadmiernie ingerujesz w sprawy, które już cię nie dotyczą, zgłoszę to. Wspomnienia zostały ci odebrane nie bez powodu, pamiętaj o tym i nie staraj się ich szukać.- przeszywa mnie spojrzeniem szmaragdowych oczu. Kiwam głową na znak, że zrozumiałam, jednak nie przestanę walczyć o moje życie, o wspomnienia. On po prostu nigdy się o tym nie dowie.
Cienka, cieniutka, cieniusieńka nić zaufania jaka nas łączyła właśnie pękła, oboje nie zamierzamy rozpaczać z tego powodu.
W ciszy wracamy do mieszkania, po drodze wkładam dłonie w kieszenie i uświadamiam sobie, że nie ma w nich rękawiczek. Musiały mi wypaść podczas ucieczki przed krukami.
Informuję o tym fakcie skrzydlaka. On tylko wzrusza ramionami, dając znak, że to go nie dotyczy i zupełnie nie obchodzi. Zaciskam dłonie w pięści, przełykam rozdrażnienie i ruszam sama na poszukiwania rękawiczek rzucając mu klucze od mieszkania.
Przechodząc uliczkami miasta rozglądam się nie tylko za rękawiczkami, ale też spoglądam czy aby nie obserwuje mnie jakiś kruk. Moja paranoja sięga zenitu, może na serio powinnam rozważyć wizytę u psychologa.
Ludzie mijają mnie jak powietrze. Muszę przepychać się w tłumie, ludzie albo mnie nie zauważają, nie chcą mnie zauważyć, albo po prostu nie zawracają sobie głowy moją osobą.
-To twoje, prawda?- słyszę tuż obok siebie czysty perlisty głosik. Gwałtownie się odwracam, widzę niską może 12 lub 13 letnią dziewczynkę, o krótkich czarnych włosach, grzywka rzuca cień na oczy i nie mogę zidentyfikować ich barwy. Czarnowłosa podaje mi rękawiczki.
-Dz-dziękuję.-dukam, jestem niemal w stu procentach pewna, że wcześniej nie było jej koło mnie. Uśmiecha się ukazując równe, lśniące białe zęby. W tym uśmiechu jest coś niepokojącego. Biorę od niej rękawiczki. Przekrzywia jasną twarzyczkę jak ptak, grzywka opada na bok ukazując niesamowicie przenikliwe oczy o intensywnie fioletowym odcieniu, nie wyglądają na soczewki.
-Otwórz oczy, Raven. Wciąż pozostajesz ślepa siostrzyczko.-Skąd ona do cholery zna moje imię?! Mrugam zaskoczona, lecz ona zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu. Ze zdziwienia otwieram usta jak u ryby. Stoję jak ta głupia z rozdziawionymi ustami trzymając rękawiczki w dłoni, tłum nie zawraca sobie mną głowy, wymija mnie, a ja zaskoczona stoję jak rzeźba w parku, nie mogąc się ruszyć i skupić myśli.
Nad moją głową przelatuje kruk.

Oto kolejny rozdzialik :) Jeden z tych nudniejszych, niestety i te muszą się pojawić... A co wy o nim sądzicie?
Ps. Od razu odpowiadam na pytanie jeśli by się pojawiło. Raven nie miała siostry, możecie zastanawiać się o co chodzi z tą "siostrzyczką", ten kto będzie najbliżej dostanie dedykację w następnym rozdziale i możliwość stworzenia swojego własnego bohatera/ bohaterkę. Odpowiedzi przysyłajcie na mojego maila lunanight000@gmail.com

niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział speszialny#2

Dziękuję za ponad 2500 odsłon!!! Mam najlepszych czytelników pod słońcem :)
Ps. Oto muzyka do specjala (nie mam pojęcia jak to się nazywa)

... 10 lat wcześniej...

-Raven!!!- Nie oglądała się za siebie. Wybiegła z sali czym prędzej, przepychając się pomiędzy zdziwionymi pielęgniarkami i lekarzami. Nie oglądając się za siebie co chwilę przecierała pełne łez oczy ręką. Zbiegła w dół schodami, minęła recepcjonistkę. Słyszała jak ciotka ją woła gdzieś za nią, przyśpieszyła. Przy wyjściu dwaj ochroniarze chcieli ją złapać, jednak udało jej się im wyślizgnąć i wybiegła wprost na ulicę. Samochody pozatrzymywały się trąbiąc na nią, jednak dla niej nie liczyło się w tej chwili nic, chciała tylko uciec jak najdalej od tego miejsca. Przebiegła przez jezdnię i czym prędzej wsiadła do autobusu, który właśnie nadjeżdżał. Wyskrobała z kieszeni trochę drobniaków i zajęła miejsce.
Patrzyła na widok za oknem, raz po raz ocierając oczy i tak już mokrymi rękawami beżowej bluzy, z kapturem z kocimi uszami. W lewej dłoni kurczowo ściskała poplamioną łzami kopertę. Ścisnęło ją w gardle i z nów zalała się łzami. Jednak spróbowała stłumić szloch, gdy zdała sobie sprawę, że dużo ludzi się jej przygląda. Samotna, zapłakana siedmiolatka w autobusie raczej nie jest normalnym widokiem i przyciąga sporą uwagę. Ktoś mógłby zawiadomić władze o jej ucieczce, a ona nie chciała wracać. Nie była jeszcze gotowa wrócić.
Gdy tylko znajomy teren mignął w oknie podbiegła do kierowcy i kazała mu się zatrzymać, po czym jak najprędzej wybiegła z autobusu i jak burza popędziła do parku. Poza szpitalem i domem ciotki, to było jedyne miejsce jakie znała w tym mieście. W każdy weekend gdy pani Winslett się nią już nie mogła zajmować i przyjeżdżała do ciotki odwiedzała ten park, często też zostawała w nim sama gdy po raz kolejny nie chciano jej wpuścić na izbę przyjęć. Teraz... teraz... już nie ma powodu by w ogóle miała iść na izbę przyjęć.
Łzy ciekły ciurkiem po jej policzkach, unikała spojrzeń innych dzieci w parku i ich rodziców. Znowu zaczęła biec. Pędziła w kierunku starego dębu, pod którym zawsze się ukrywała. To było jej miejsce.
I tym razem się za nim schowała, usiadła na konarze i podkurczyła nogi wpatrując się w taflę małego stawiku przed nią, ukryta przed światem.
W dłoniach ściskała kopertę, jednak nie zdobyła się na to by ją otworzyć. Wiedziała, że to głupie, ale jakby sądziła, że to przez list w tej kopercie jej świat się zawalił, że gdyby nie on... Po raz kolejny zalała się łzami, targana szlochem ukryła twarz w dłoniach.

Czekał w parku, na ławce. Jak co tydzień, to już chyba była taka ich tradycja. W każdy weekend przychodzili do tego parku i bawili się razem. Oboje nawet nie zauważyli kiedy z odludków, którzy spędzają razem czas, bo nie mają znajomych stali się przyjaciółmi. Ona zawsze przychodziła do tego parku, a na jego widok na chwilę przestawała być pochmurna i zmartwiona, i uśmiechała się. On nie wiedział dlaczego ona zawsze była smutna, jednak nie drążył tematu czując, że ona nie chce mówić.
Tego dnia jednak nie mógł jej dostrzec. To było dość dziwne... Postanowił jeszcze chwilę poczekać, a później z nudów zaczął przechadzać się po parku. Oddalał się od zgiełku, który dochodził z placyku zabaw, piaskownic, miejsc na pikniki rodzinne. Nagle usłyszał cichy dźwięk. Szloch? Z czystej ciekawości postanowił sprawdzić. Płacz dochodził zza wielkiego dęba i już wiedział kto jest jego źródłem. Tylko jedna osoba chowała się za tym dębem. Raven.
-Idź sobie!-krzyknęła gdy tylko go zobaczyła i rzuciła w niego żołędziem, który leżał blisko niej.
W porę się uchylił. Wiele razy widział ją smutną, nie raz myślał, że czasem jest bliska łez, ale takiej... takiej nie widział jej nigdy. Była blada, roztrzęsiona z zapadłymi policzkami, zaczerwienionymi od łez oczami. Skulona drgnęła i chwyciła kolejny żołądź.- Idź sobie.-powtórzyła ostro. On jednak wcale tym się nie przejął i usiadł obok niej na konarze. Czarnowłosa od razu się odwróciła i upuściła żołądź.-Chcę zostać sama... Proszę.-wyszeptała cichutko i ukryła twarz w dłoniach.
Nie miał pojęcia co robić. Na sam widok jej łez nastała kompletna pustka w jego głowie. Z jednej strony chciał spełnić jej prośbę i jakoś zatrzeć to zdarzenie w pamięci, z drugiej nie mógł jej zostawić. Raven była jedyna osobą, którą jeszcze do siebie nie zraził, i z którą potrafił się dogadać. Była dla niego ważna, w sumie miał tylko ją i nie zamierzał patrzeć jak cierpi samotnie. Został więc.
-Raven, co się stało?-spytał. Jeśli to ten blondyn zemścił się na niej za solidny cios w nos, to musiał się liczyć, że niedługo nastąpi powtórka z rozrywki i na pewno nie oberwie tylko raz.
-N-nic.-próbuje prychnąć. Podnosi się i próbuje odejść, aby znaleźć inne miejsce gdzie mogłaby się zaszyć. On łapie ją za ramię i nie pozwala odejść.
-Kas, puść mnie.-prosi. Nie poznawał jej. Zwykle była twarda, teraz się rozsypała. To była nowa, krucha, delikatna Raven. Raven, którą za wszelką cenę chciał chronić.
-Raven, powiedz co się stało.
-Ile razy mam powtarzać, że nic?!-próbowała krzyknąć, ale wybuchła płaczem, opadła na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Nie mógł patrzeć na nią w takim stanie, nie mógł jej tak zostawić, nie chciał aby płakała. To był impuls, przytulił ją a ona wtuliła się w niego zalewając się łzami. Nie przeszkadzało mu to.
-Kas-wyszeptała cichuteńko.-Obiecaj mi... obiecaj mi, że zawsze będziemy przyjaciółmi.-chlipie.
-Obiecuję.-odparł bez namysłu. Ona odsunęła się od niego i spojrzała przepełnionymi łzami niesamowitymi, fiołkowymi oczami. Była pełna powagi.
-Obiecaj, że nie ważne co się stanie będziemy się przyjaźnić i nie będzie takiej siły, która mogłaby nas rozdzielić. Obiecaj.-Dolna warga jej drżała, wyglądała jakby znowu miała wybuchnąć płaczem.
-Obiecuję.- Skrzyżowali małe palce i jeszcze raz powtórzyli słowa przysięgi. Z oczu Raven znów popłynęły łzy, gdy chciała wytrzeć je rękawem bluzy, znowu ją przytulił. Chciał aby nigdy więcej tak nie płakała, chciał aby nigdy więcej nie była tak smutna.
-Nie chcę cie stracić,,, nie chcę już nikogo więcej stracić.- wyszeptała cichutko, tak cicho, że myślał, aby się nie przesłyszał. On też nie chciał jej stracić. Była jedyną osobą, której na nim naprawdę zależało, a jemu zależało na niej, tylko ona go rozumiała i tylko ona jeszcze nie miała go serdecznie dość. Miał tylko ją... aż ją. I nie mógł jej stracić... przecież sobie przysięgli...
-Raven! Raven!!!-usłyszeli jak krzyczy ciotka dziewczyny. Natychmiast się od siebie odsunęli. Kobieta podbiegła do nich z westchnieniem pełnym ulgi i ze łzami w oczach przytuliła siostrzenicę.
- Przypuszczałam, że cię tutaj znajdę...Nawet nie wiesz jak bardzo się o ciebie bałam. Nigdy więcej nie uciekaj, dobrze?
-Dobrze.-odpowiedziała zapłakana dziewczynka, kurczowo ściskając w lewej dłoni list. Ostatni list od swojej mamy...

czwartek, 5 listopada 2015

One-shot na 5 listopada: Dlaczego?

Wybiła 19.35- wstawiam one-shota :)
Ps. Arty na końcu nie są moją własnością znalazłam je w grafice google.

Trzy miesiące wcześniej- 5 listopad.

Był wściekły, na co? Na kogo? Nie miał pojęcia. Czuł, że coś nie gra, coś mu umyka, tylko co? Tego też mógł się tylko domyślać. Jego emocje przełożyły się na jazdę. Już kilku wpienionym kierowcom, którym zajechał drogę pokazywał środkowy palec. Kątem oka widział kobiety z dziećmi, na których twarzach było wypisane „aby mój syn nie jeździł na motorze jak ten wariat”. Gniew krążył w jego żyłach i już wiedział, że znowu głośną grą na gitarze zakłóci ciszę nocną sąsiadom, był tego bardziej niż pewny.
Nie rozumiał Raven. Widział, że coś jest nie tak, ba! Zbyt dobrze ją znał by nie wiedzieć, że coś jest nie tak, jednak ta się uparła by jak nigdy trzymać jęzor za zębami. Coś ją dręczyło i jemu to coś też nie dawało spokoju. Drążył więc temat, dopóki nie zaczęła go unikać. Nie miał pojęcia co się dzieje. Coś jest nie tak, coś jest nie tak. Cały czas huczało mu w głowie, ale co do cholery jasnej?!
Nie podobało mu się to jej nagłe przygnębienie, to chodzenie z ponurą miną z kąta w kąt, unikanie tematu. Ostatnio nie była sobą i coraz bardziej go to martwiło. Nie podobało mu się też to, że podczas gdy jego postanowiła unikać przyczepiła się jak rzep do tego sztywniaka gospodarza, nawet z Lysem, który nie nadepnął jej na odcisk ciągłym wypytywaniem rozmawiała tyle co nic. Chyba flaki gospodarzowi wypruje jeśli namiesza Raven w głowie, co on sobie myśli, że będzie miał kolejną dziewczynę na usługi jak Melanię, która jest prawie jak wierny piesek? Raven nie jest głupia. Chciał myśleć, że w jej zachowaniu nie ma nic dziwnego, że wszystko sobie ubzdurał, jednak nie mógł. Coś ewidentnie nie grało… a on nie miał pojęcia co się dzieje.
Z piskiem opon wjechał na podjazd, zgasił silnik. Zszedł z motoru i zamknął bramę. Gdy tylko otworzył drzwi od domu Demon radośnie merdając ogonem skoczył na niego, po czym wybiegł na dwór. Gdy wszedł do środka pierwsze co zrobił to sprawdził czy aby ktoś nie zostawił wiadomości na automatycznej sekretarce. A jak. Pięć połączeń nieodebranych i pięć zostawionych nagrań, a od kogo? Wiadomo, Erick. Od razu wszystkie skasował, bo od półtorej roku Erick truje mu w kółko i w kółko o tym samych. Miał już dość tego tematu, jakby na dziś nie miał wystarczająco zszarganych nerwów. Musiał się wyładować. Po nakarmieniu psa i zjedzeniu jakiejś kanapki zszedł do piwnicy, chwycił za gitarę i zaczął grać. Byle co, aby głośno. Jednak zamiast pozbyć się niechcianych myśli uzyskał efekt odwrotny do zamierzonego. Znów myślał o Raven, o tej fiołkowookiej istotce, która już dawno temu wywaliła jego życie do góry nogami. Martwił się o nią coraz bardziej, takie zachowanie do niej nie pasowało. Gdyby tylko chciała powiedzieć co ją dręczy…
Zatracił się w muzyce, nawet się nie zorientował kiedy było po siódmej. Dziwne wrażenie, że coś jest nie tak jak powinno zamiast ustąpić, nasilało się coraz bardziej. Westchnął, nie wytrzymał, zadzwonił do niej. Już po pierwszym sygnale połączenie zostało odrzucone. Nie przejmował się tym jednak. Raven zawsze oddzwania, a to, że za pierwszym razem odrzuci połączenie oznaczało tyle, że w danej chwili jest zajęta. Poczeka. Czekał kilka minut, kilkanaście. Z każdą przedłużającą się minutą jego nerwy napinały się jak postronki. Za długo to trwało.  Zaczynał się coraz bardziej niepokoić. Spojrzał na zegarek na wyświetlaczu telefonu, dochodziła ósma. Może, za bardzo panikował, może po prostu zapomniała oddzwonić, jednak jej nigdy się to nie zdarzało, a w dodatku coś nie dawało mu spokoju i kazało mu jechać do niej jak najszybciej. To dziwne uczucie wygrało. Cały w nerwach czym prędzej wybiegł z domu i wsiadł na motor. Coś mówiło, że stało się coś złego. Prawie nad sobą nie panował, jechał katując silnik, nie przejmując się wściekłymi klaksonami poirytowanych kierowców. Może później dostanie mandat, ale teraz go to nie obchodziło. Pierwszy raz w życiu tak bardzo się bał, nie… nie pierwszy. To uczucie było porównywalne do tego, gdy Debra popchnęła Raven, a ta spadła ze schodów do piwnicy i rozbiła sobie głowę. I w tym przypadku nie obchodziło go nic, nic oprócz Raven.
Gdy podjechał pod jej dom… coś w nim pękło. Jak maszyna zszedł z motoru. Widział jej zapłakaną ciotkę rozmawiającą z jednym z ratowników medycznych, patrzył na karetkę, jednak całą swoją uwagę skupił na grupie ratowników medycznych wynoszących na noszach ciało w czarnym worku. Zastygł, nie mógł się ruszyć. Cały jego świat runął, zawalił się w jednej chwili. Nie… Nie, nie, nie!!! To nie mogła być prawda. Nie mogła!
Patrzył pustym wzrokiem jak pakują ciało do karetki, jak zamykają się drzwi. Miał wrażenie, że świat sobie z niego kpi, że czas się zatrzymał. Jeszcze nic do niego nie docierało, nie chciał by coś do niego dotarło, bronił się przed tym z całych sił.
Zaczął padać deszcz i na tym skupił swoją uwagę na deszczu, nie chciał myśleć o niczym innym. Jednak poszczególne bodźce powoli zaczynały do niego docierać. Słowa „samobójstwo”, „powiesiła się”. Nie mógł w to uwierzyć, nie mógł uwierzyć, że Raven…
Dlaczego? Dlaczego, Raven? Dlaczego?
Upadł na kolana i schował twarz w dłoniach. Z oczu zaczęły płynąć mu łzy, które mieszały się z kroplami deszczu. Zaczął targać nim szloch, pierwszy raz w życiu płakał, pierwszy raz w życiu płakał jak małe dziecko. W jego głowie kołatało się tylko jedno, jedyne pytanie: Dlaczego?
Raven od ich pierwszego spotkania wtedy w parku była radosną iskierką, świeżym powiewem w jego pustym, czarnym świecie. Wiedzieli o sobie wszystko, zawsze na sobie polegali. Od podstawówki, przez gimnazjum, aż po liceum. Zawsze razem, potrafili zrozumieć się bez słów. A teraz… A teraz jej nie ma.
Czuł jakby ktoś rozrywał go na strzępy, jakby ktoś wyrwał ją z jego serca. Ból rozsadzał go od środka, był nie do zniesienia. Stracił ją, ona nie żyje. Sama się zabiła. Pochłonęla go ciemność, pustka, świat zawalił mu się na głowie. Miał tylko ją… tylko ją…Zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią o bruk.
-Dlaczego?-wyszeptał przez zęby.-Dlaczego?


niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 10

Myśl Raven! Myśl, rusz tą łepetyną! Jednak w mojej głowie panuje pustka i to dziwne zagubienie, które towarzyszy mi za każdym razem, gdy fragmenty mojej przeszłości zaczynają do mnie wracać. Patrzę się na Kastiela  rozszerzonymi oczami i za wszelką cenę próbuję wykombinować jakąś wymówkę. Jakąkolwiek!  Rzucam przelotne spojrzenie za siebie i patrzę na skrzydlaka błagalnie. Pomóż mi!
-Eee…-jego też zatkało, raczej tak samo jak ja nie spodziewał się czegoś podobnego. Co mam powiedzieć. Moje milczenie z sekundy na sekundę robi się coraz dziwniejsze i coraz bardziej podejrzane. Nagle mnie olśniewa.
-Byłam kiedyś tutaj na koncercie. Słyszałam ten kawałek.-wypalam bez zastanowienia. Kas patrzy na mnie z powątpiewaniem.
-I od razu nauczyłaś się chwytów? Nie wierzę.-prycha. Zatyka mnie. Nie mam pojęcia jak z tego wybrnąć. Na język ciśnie mi się, aby powiedzieć, że nagrałam koncert, ale nauczyć się chwytów ze słuchu? A co ja jakiś geniusz muzyczny? Nie to się nie trzyma kupy, na dodatek wiem, że to ich własny kawałek, przecież sama układałam melodię z Kasem, kiedy Lysander pisał słowa… Zaraz, zaraz… Co??? To ja układałam do tego melodię?! Teraz to mam prawdziwy mętlik w głowie.
-Eee-ee.-Czuję jak oblewam się rumieńcem zakłopotania, a Irys spogląda zaciekawionym spojrzeniem to na mnie to na czerwonowłosego. Nagle dzwoni dzwonek, a do sali muzycznej wpada wściekła chemica.
-Darcy! Ponad dziesięć minut temu wysłałam się po ten dziennik! Jeśli to miała być ucieczka z chemii, wpiszę ci naganę. Do klasy marsz, za karę doprowadzisz ją klasę do porządku. A wy czego nie na lekcjach, wagary tak?-spogląda na Irys i Kasa.- Pan Simons, a jakże by inaczej. Ale po tobie Smitch się tego nie spodziewałam –Krzyczy.
-A-ale, panie profesor, ja miałam okienko- próbuje się tłumaczyć rudowłosa.
-Pani dyrektor będzie to wyjaśniać, do gabinetu, migiem! Ja was przypilnuje, abyście czesem dróg nie pomylili.-Syczy, zamaszystym ruchem zabiera dziennik z biurka i idzie szybko, a jej szpilki głośno uderzają o podłoże gdy idzie razem ze wściekłym Kastielem i zdezorientowaną Irys do gabinetu dyry. No to się zwijam, do klasy! Po drodze ledwo opanowuję ogromne westchnienie ulgi. Uffffff!!!
-Ale ci się upiekło.-wzdycha Ken, gdy to całe nerwowe napięcie mnie opuściło, na twarz wstępuje mi uśmiech pełen ulgi. Wyrażenie uratowana przez dzwonek nabiera nowego znaczenia. Pierwszy raz cieszę się, że nagrabiłam sobie u nauczycielki i będę czyścić klasę, która no cóż… teraz wygląda jakby przeszło przez nią tornado. Tablica zapisana nie tylko chemicznymi reakcjami ale też jakimiś bazgrołami uczniów w tym naprawdę udaną karykaturą nauczycielki, prawdopodobnie zrobioną wtedy gdy wyszła zobaczyć dlaczego tak długo mnie nie ma. Po klasie walają się papierki, krzesła stoją w nieładzie. Czeka mnie trochę pracy, ale zostanę tu pewnie całą przerwę i uniknę kolejnych sytuacji podobnych do tej sprzed chwili. Jej! W tej chwili, to jest mój szczyt marzeń.

Podczas mojej ulubionej lekcji (tak mam ulubioną lekcję, zdziwieni?) bazgram sobie coś w zeszycie. Lekcja rysunku w końcu zobowiązuje, no nie? Możesz się cały czas obijać, a później przedstawisz jakieś bazgroły mówiąc, że to jest abstrakcja i wyraża to i to. Dlatego ją lubię, nie ważne co zrobisz i jak i tak dostaniesz dobrą ocenę, bo to „twoja artystyczna wizja”, a że we mnie jest tyle artyzmu co kot napłakał to nauczycielka zadowala się bazgrołami robiącymi za sztukę nowoczesną, a mi to odpowiada.
Nagle jakaś zwinięta karteczka ląduje na mojej ławce. Liścik od Rozalii. Czemu ona tak się mnie uczepiła? No dobra, nie ważne. Rozprostowuję zwitek papieru. Mam ochotę rąbnąć łbem o ławkę. Nawet pismo tej dziewczyny jest idealne! Nie dość, że sama jest piękna, perfekcyjna w każdym calu, to jeszcze jej charakter pisma jest jak z bajki. Nie cierpię ludzi idealnych, zawsze w porównaniu z takimi czuję się taka… no powiem inaczej, moje poczucie własnej wartości gwałtownie spada, tak to ujmę.
Przebiegam wzrokiem po idealnie pięknych literach. Ta dziewczyna mogłaby uczyć kaligrafii. Przelatuje mi przez myśl. Gdy dociera do mnie sens tych słów, wielkimi kostropatymi literami piszę odpowiedź, a brzmi ona : NIE!!!. Odrzucam liścik do białowłosej. Ta przeczytawszy moje bazgroły marszy brwi i zaczyna coś pisać. Karteczka szybko do mnie wraca.
Ale dlaczego? Napisała.
Bo nie mam zamiaru brać w tym udziału, dlatego. Wzdycham i posyłam liścik z powrotem do panny idealnej. Szybko czyta treść i patrzy na mnie błagalnie, jej spojrzenie mówi „zgódź się, zgódź się!” Sorry, ale gały szczeniaczka na mnie nie działają, ona zdaje sobie z tego sprawę, bo zmienia taktykę. Na mojej ławce ląduje kolejna karteczka.
Lysiek tez będzie. Prycham, co ona sobie ubzdurała? W dodatku raczej śmiem wątpić by dał się jej namówić na takie coś, mnie za cholerę nie wyciągnie, ja muszę szukać pracy, a nie tracić resztki oszczędności.
Kłamiesz, piszesz to tylko po to by mnie ściągnąć, moja odpowiedź wciąż brzmi „nie.”
Nie muszę długo czekać, aż wykaligrafuje odpowiedź.
No dobrze… Nie udało mi się namówić  Lyśka. Ale proszę zgódź się!!! Liścik lata między nami jeszcze przez dobre kilka minut, moja odpowiedź za każdym razem brzmi tak samo. Nie dam się w to wciągnąć, nie jest mi to w ogóle do szczęścia potrzebne, nie ma mowy nie piszę się na takie coś. Niech idzie sama ze swoim chłopakiem, nie mam pojęcia po co mnie w to pcha.
Lynn, nie pozostawiasz mi wyboru… Alexy wymusił zgodę na Arminie, więc ja wymuszę zgodę na tobie. Nie mam pojęcia dlaczego nie chcesz isc. Przecież wszyscy lubią festyny! A walentynkowe festyny są najlepsze. Proszę, może znajdziesz tam swoją drugą połówkę ? Zgódź się!!! Przejedziemy się na diabelskim młynie, będzie fajnie!
Czy ona mi z tym spokoju nie da! Nie mam zamiaru trwonić kasy na takie coś, biedny Armin, że da się wyciągnąć. Ja się nie ugnę, w dodatku perspektywa dyndania w żelaznym ustrojstwie ileś tam metrów nad ziemią raczej mnie nie zachęca, wręcz przeciwnie jest to ogromny powód by tam nie iść. W dodatku 14 lutego jest dopiero za tydzień, może zapomni i da mi spokój. Ignoruję więc jej ostatni liścik i gnę go.
Czuję, że ktoś mi się przygląda, kątem oka widzę, że robi to ta fioletowo włosa dziewczyna, a którą rano się zderzyłam. Patrzy na mnie tak jakby się mnie bała, jakby nie mogła uwierzyć, że tu jestem. Nic z tego nie rozumiem, przecież nie jestem jakąś maszkarą z horroru, bez przesady, nie mam pojęcia o co może jej chodzić…

Łażę po mieście, szukając jakiegoś szyldu z napisem „potrzebna pomoc”. Po drodze wstępuję na bazar, aby kupić czekoladowe ciastka, bo zaczyna mi burczeć w brzuchu. Oczywiście ciacha znikają bardzo szybko, bo nie tylko ja miałam na nie ochotę. Skrzydlak cały czas mi je podbiera!
-Kup sobie własne-prycham przewracając oczami, jednak Ken nic sobie z tego nie robi i po prostu wyrywa mi opakowanie z rąk.
-Oddawaj!-syczę, jednak skrzydlak zaczyna się śmiać i podnosi pudełko do góry. I co myśli, że będę skakać jak głupia, by odzyskać ciacha? Nie ma mowy, mam swój honor. Wzruszam ramionami.
-Mamo, mamo popatrz, latające opakowanie ciastek!-krzyczy jakieś małe dziecko i szarpie matkę za rękaw chcąc pokazać to dziwne zjawisko. Skrzydlak prycha i oddaje mi ciastka, zanim kobieta zdąża się odwrócić. Uśmiecham się wrednie. I kto tu wygrał?
-Nie wymyślaj niestworzonych rzeczy, idziemy.-Mówi matka chłopczyka i ciągnie dziecko za sobą. Chłopiec patrzy zdziwionymi oczami.
-A-ale mamo…- nie słyszę dalej bo znikają w jakimś sklepie. Wygrałam, jednak dziele się łupem. Nie jestem przecież jakąś tam zołzą, po prostu lubię się z nim droczyć, a on dobrze o tym wie, poza tym opakowanie lewitujących ciastek naprawdę przykuwa uwagę, lepiej żeby ktoś widzialny je trzymał.
Moją uwagę, przykuwa mały salon fryzjerski. Na oknie widnieje wypatrywane przeze mnie ogłoszenie. Budynek jest pomalowany na biało, dzięki czemu dobrze komponuje się z kolorowym szyldem i manekinami w perukach o przeróżnych barwach. Otwieram drzwi i wchodzę do gustownie urządzonego wnętrza. Ciemne panele, jasne ściany, barwne akcenty. Wszystko do siebie pasuje, nie tak jak w liceum gdzie walą w twoje oczy ogromną ilością ohydnego różu, który gryzie się z granatowymi szafkami.
Na ścianach wiszą zdjęcia portretowe różnych ludzi, prawdopodobnie klientów. W innym mniejszym pomieszczeniu po lewej znajduje się stolik z ciemnego drewna, na którym leżą magazyny. Stolik otoczony jest miękkimi na pierwszy rzut oka fotelami.
Podchodzę do lady i widzę kobietę o różowych oczach i włosach w takim samym kolorze, które spięte są w kucyk. Kobieta najprawdopodobniej właścicielka uśmiecha się do mnie ciepło.
-W czymś pomóc?-pyta. Przełykam ślinę i odganiam nerwy.
-Szukam pracy i zauważyłam ogłoszenie…
-Ach to cudownie! Właśnie szukałam kogoś do pomocy.- właścicielka salonu wchodzi mi w słowo i przez chwilę rozmawiamy o formalnościach. Idzie na chwilę na zaplecze po umowę, którą już od jakiegoś czasu miała przygotowaną właśnie na taką okazję. Wydała mi się miła i nie wiem czemu ale zaczęłam ją lubić, a w moim przypadku taka natychmiastowa sympatia jest bardzo bardzo rzadko spotykana. Moją uwagę przykuwa małe zdjęcie na ladzie. Fotografia przedstawia dziewczynkę i chłopca w wieku około ośmiu, dziewięciu lat. Mają na głowach kolorowe czapeczki urodzinowe. Dziewczynka ma długie czarne włosy, odgarnia grzywkę ręką i uśmiecha się wesoło. Ubrana jest w biały puchaty sweterek z beżowym serduszkiem na środku. Chłopiec również ma czarne włosy i podstawia dziewczynce rogi, widać, że się lubią. Promieniująca od przedstawionych na fotografii radość sprawia, że na moje wargi wypływa delikatny uśmiech.
-Urocze zdjęcie, prawda?-mówi kobieta, a w jej głosie wyczuwam dziwną smutną nutę. Podnosi zdjęcie i przypatruje się czarnowłosej dziewczynce.
-To moja siostrzenica z przyjacielem. Miała na imię Raven.-szepcze.

środa, 28 października 2015

Rozdział 9

Raven.
Mrugam oczami i z niedowierzaniem szczypię się w ramię, nie mogąc oderwać wzroku od ptaka, który również mi się przypatruje. Macha czarnymi skrzydłami.
To tylko sen, Raven, to tylko wytwór twojego umysłu. Nie powinnaś oglądać horrorów mając gorączkę, rzucają ci się potem na mózg, powtarzam sama do siebie w myślach.
Kruk znowu kracze i wylatuje przez otwarte okno, które zamyka się za nim jakby zrobiła to jakaś niewidzialna siła. Tak… to z pewnością wynik gorączki, albo zaczynam świrować. Wolę tą pierwszą opcję.
Biorę kilka głębokich wdechów, z powrotem opadam na poduszki i zamykam oczy.
Tym razem nie śniło mi się nic, absolutnie nic, tylko raz w odmętach mar sennych słyszałam jak jakiś kruk znowu wołał mnie po imieniu.

Tego dnia nie poszłam do szkoły, przynajmniej mogłam sobie dłużej pospać. Przez kolejne zamówione porcje jedzenia, nasze oszczędności zmalały jeszcze bardziej. Niedługo będę musiała rozejrzeć się za jakąś pracą, bo przy takiej ilości pieniędzy wydawanych na jedzenie, nie pożyjemy długo… to znaczy ja nie pożyję. Na dodatek muszę jeszcze odwiedzić galerię i kupić jakieś normalne ubrania, bo w szafie Lynn oprócz kilku T-shirtów i kilku par jeansów nic nie nadaje się do noszenia. Zastanawiam się czy te wszystkie różowe fatałaszki, spódniczki i kolorowe sweterki wciąż mają kisić się na dnie szafy czy oddać je potrzebującym. Tyle rozważań na mojej głowie.
Jednak pomimo tego, że większość dnia leżę sobie w łóżku pod pierzyną, to nie próżnuję. Udało mi się ustalić jaką muzykę lubię, jej!!! W tym mieszkaniu grało wszystko, dosłownie wszystko, od popu przez metal do rapu, aż w końcu odkryłam rock. Zakochałam się w Winged Skull, sama nie wiem czemu, ale jak tylko zarobię jakąś kasę to muszę, po prostu muszę kupić ich płytę.
Teraz szukam w necie jakichś senników, które wytłumaczyłyby mi w przynajmniej znikomym stopniu koszmar z minionej nocy, niestety nic nie udaje mi się znaleźć. Nagle przypominam sobie o czymś co jeszcze niedawno zaprzątało moją głowę. Bez zbędnego namysłu wpisałam frazę „Czy psy mogą widzieć duchy?”. Wujek Google twierdził, że owszem, zresztą nie tylko psy, większość zwierząt widzi i reaguje na zjawiska nadprzyrodzone. Przynajmniej jedno dręczące mnie zagadnienie zostało rozwiązane. I to nie przez skrzydlaka, który za każdym razem unikał tematu…
Nagle rozdzwania się mój telefon, patrzę zdzwiona na wyświetlacz. Jakiś nieznany numer… Ignoruj. Jednak ten ktoś nie chce dać się tak łatwo zignorować. Dzwoni i dzwoni, w końcu mam dość i odbieram.
-Czemu nie ma cię w szkole?-szybkie pytanie bez owijania w bawełnę. Roza? A, skąd ona ma mój numer?! Przecież nikomu go nie podawałam.
-Jestem chora, a skąd masz mój numer?
-Od Peggy.-A skąd PEGGY, do cholery ma mój numer?! Roza chyba czyta mi w myślach, bo szybko wyjaśnia.-  Wkradła się do pokoju nauczycielskiego i poszperała w twojej teczce. No cóż… współczuję z powodu choroby i życzę szybkiego powrotu do zdrowia. A! Lysiek o ciebie pytał, czyżby jakiś romansik?
-Roza!-niemal krzyczę do telefonu.-Znam Lysandra od niespełna tygodnia! Za dużo filmów romantycznych oglądasz, rzuciły ci się na mózg.
-Życie jest nieprzewidywalne, jeszcze raz życzę powrotu do zdrowia.-mówi i się rozłącza. Wzdycham i opadam z powrotem na poduchy.

Po dwóch dniach mojej nieobecności, narobiłam sobie niezłych zaległości. Teraz będę musiała ślęczeć przed książkami, albo po prostu to oleję, poszukam pracy, a później poprawię? Sama jeszcze nie wiem, wiem tylko, że za pracą na 100% muszę się rozejrzeć i to jeszcze dzisiaj. W drodze do ohydnie różowego budynku liceum cały czas rozglądałam się za siebie. Miałam nieodparte uczucie, że ktoś lub coś mnie obserwuje, jednak za każdym razem nie widziałam nic, tylko kruki siedzące na nagich gałęziach drzew spoglądające na mnie z góry, a mnie za każdym razem przechodził dreszcz, bo przypominał mi się koszmar z przed dwóch dni. Chyba powoli zaczynam odchodzić od zmysłów, może powinnam zgłosić się do psychologa? Ale co powiem? Tak naprawdę nazywam się Raven Hill i jestem martwa, ale tymczasowo przebywam w ciele Lynn Darcy, aby udowodnić aniołom i reszcie tałatajstwa z zaświatów, że nie popełniłam samobójstwa. Na dodatek od jakiegoś czasu mam wrażenie, że prześladuję mnie kruki. Jestem pewna, że przed końcem sesji wysłałby mnie do psychiatry…
Na dziedzińcu, znowu dopada mnie to dziwne uczucie, ze jestem obserwowana. Rozglądając się wokół nie zauważam przechodzącej obok mnie dziewczyny i wpadam na nią. Obie zderzamy się głowami i lądujemy na tyłkach.
Wokół nas walają się kartki papieru. Rysunki? Szkice? Szybko podnoszę się z ziemi i pomagam je zbierać do zielonej teczki dziewczyny i dopiero teraz patrzę z kim dokładnie się zderzyłam. Dziewczyna jest mniej więcej mojego wzrostu (Jest! Nareszcie nie czuję się jak jedyny krasnal w tej szkole!) o jasnoszarych oczach i fioletowych włosach do ramion, ubrana w szary płaszcz. Podaję jej teczkę z rysunkami.
-Nic ci nie jest?-pytam się jej bo patrzy na mnie wielkimi ni to zaskoczonymi ni wystraszonymi oczami.
-N-n-nic.-duka i czym prędzej ucieka do budynku, oglądając się na mnie przez ramię. Jest tak blada jakby przed chwilą zobaczyła ducha.
Dziwna osóbka, mówię w myślach i wzruszam ramionami. Oby lekcje mi się nie dłużyły… za nadto.

Czy ja wyglądam jak dziewczyna na posyłki? Nie wydaje mi się, ale gdy jędza od chemii wysyła mnie do klasy muzycznej po dziennik powstrzymuję się od zjadliwego komentarza i wykonuję polecenie, nie mam zamiaru dodawać sobie kłopotów. I tak siedzę w kozie aż do odwołania, a na wiosnę będę chwasty pielić. Czasem lepiej zamknąć ryj i położyć uszy po sobie.
W klasie muzycznej zastaję Irys. Siedzi na krześle i stroi gitarę. Patrzę na instrumenty w futerałach zamknięte w szklanych szafach i na nuty porozrzucane po ławkach. Prawdopodobnie przed chwilą skończyły się klubowe zajęcia.
-Grasz?-pytam siadając obok rudowłosej. Dziennik przecież nie zając, nie ucieknie, zawsze może trochę poczekać, a mi minie większa część chemii. Nieświadoma moich wewnętrznych rozważań Irys uśmiecha się miło.
-Trochę, ale nie najlepiej mi to wychodzi, wolę grać na skrzypcach.-No to wyższa szkoła jazdy. Patrzy na mnie wciąż się uśmiechając. Nie mam pojęcia dlaczego, ale ten szeroki nie złażący jej z twarzy uśmiech zaczyna mnie drażnić, a spojrzenie roziskrzonych niebieskich oczu nie wydaje mi się wcale szczere. To dziwne, że ta dziewczyna zgrywa szkolną „słodką idiotkę”. A może to mi coś się wydaje… No cóż, ostatnimi czasy mam manię prześladowczą, mam wrażenie, że wszystkie kruki w okolicy gapią się tylko na mnie. Prawdopodobnie zaczynam wariować, no cóż przynajmniej nie będzie nudno. A skoro ruda jak na razie jest dla mnie miła to nie ma sensu snuć jakichś durnych teorii, już wystarczająco sobie nagrabiłam u ludzi z liceum.
-Chcesz spróbować?-pyta. Kiwam głową. Sama nie wiem czemu, automatycznie. Nawet nie mam pojęcia czy potrafię grać! No cóż, jak nie spróbuję to się nie przekonam…
Moje palce układają się na gryfie jakby robiły to już niezliczoną ilość razy. Struny drgają, a instrument wydaje z siebie pierwsze dźwięki, moje palce natychmiast zaczynają wygrywać tylko im znaną melodię… Patrzę na moje dłonie oniemiała, a w mojej głowie zaczyna wirować…
Chaos. Tylko tak da się opisać to co się dzieje w piwnicy. Kolorowe reflektory walą po gałach, rozwrzeszczany tłum nastolatek wgniata mnie w ścianę. Pierwszy koncert w historii naszej durnej szkoły, był jednak dobrym pomysłem, jakoś trzeba było zebrać te fundusze, które przepadły podczas feralnego biegu na orientację…
Dźwięki uderzają we mnie ze wszystkich stron, mam wrażenie, że wszystkie dziewczyny tłoczące się wokół mnie zaraz mnie zgniotą i stanę się ludzką miazgą. Mimo tego, że wszystkie łby uniemożliwiają mi zobaczenie sceny uśmiecham się szeroko. Ja zawsze w nich wierzyłam, zawsze i wreszcie się udało. Kto wie, może ktoś tutaj szepnie słówko znajomym, którzy opowiedzą swoim znajomym i wieść się rozniesie. Kto wie, może mają szansę zaistnieć w przemyśle muzycznym. Wodzę wzrokiem po rozwrzeszczanych dziewczynach, no fanki już mają, jednak to ja zawsze będę tą pierwszą i będę ich numerem jeden.
Wrzeszczę razem z tłumem. Kas właśnie gra solówę na gitarze, Staję na palcach, chciałabym coś zobaczyć, jednak z moim wzrostem nie mam co na to liczyć. Nie dość, że wszystkie dziewczyny wokół są ode mnie wyższe, to jeszcze ubrały szpilki. Teraz to dopiero czuję się jak krasnal. Piosenka się kończy. Nagle słyszę głos Kasa przez mikrofon i staję jak wryta.
-A teraz mała niespodzianka. Zagra z nami ktoś jeszcze. Raven, ruszaj tyłek i na scenę!-Nie!!! To nie może być prawda. Uduszę go, jeszcze mi za to zapłaci, ale muszę się stąd jak najszybciej ulotnić. Schylam się, choć z moim metr sześćdziesiąt nie jest to konieczne, i brnę do wyjścia.
-No ile można czekać-słyszę jego prychnięcie.-Drogie dziewczyny widzicie to czarnowłose coś co w tej chwili przeciska się do wyjścia? Jeśli tak, ta która ją zawlecze na scenę dostanie dedykację przy następnej piosence.-Już widzę jak uśmiecha się półgębkiem. Teraz już nie brnę do wyjścia, ja dosłownie rzucam się do ucieczki. Lecz tłum mnie łapie, szarpie mną i popycha w stronę sceny, a gdy już pod nią jestem zostaję natychmiastowo wciągnięta na górę czerwonowłosego, którego w tym momencie pragnę udusić. Jednak zamieram gdy patrzę na tłum pode mną, wszystkie reflektory kierują się na mnie. W głowie rozbrzmiewa mi wyimaginowany ni to krzyk ni to jęk Rozalii. Bo taka ja, z rozczochranymi kłakami, w pomiętej, czarnej koszulce z logiem Winged Skull,  granatową bluzą przewiązaną na pasie, ciemnych obdartych w kolanach jeansach i wiernych, znoszonych glaniakach, stoję właśnie na scenie obok chłopaków, dla których Roza przez tydzień przygotowywała kostiumy.
Gula staje mi w gardle, wszyscy się na mnie gapią, mam  ochotę zapaść się pod ziemię lub zeskoczyć ze sceny, chociaż tego ostatniego nie zrobię, bo wysokość zacznie troić mi się w oczach. Niech przestaną się na mnie lampić, nienawidzę być w centrum uwagi. Za dużo osób, zbyt dużo oczu obserwuje każdy mój ruch, brzuch natychmiast zaczyna mnie boleć.
Kas zabiera gitarę naburmuszonej Irys i podaje mi ją, co na chwilę przywraca mnie do rzeczywistości.
-Zabiję cię.-warczę do niego. Ten wybucha śmiechem. I jeszcze bardziej mierzwi moje włosy, krzywię się, teraz to na pewno na łbie mam niezłą szopę. Nagle dostrzegam coś kątem oka, już wcześniej widziałam stroje chłopaków więc zbytnie to dla mnie zaskoczenie nie było, ale ten szczegół wcześniej umknął mojej uwadze.
-Czy ty masz spinki we włosach?!- wypalam zaskoczona dość głośno.-Żałuję, że padła mi bateria w telefonie, bo mogłabym cię szantażować do końca życia.- Teraz to on się krzywi.
-Zamknij się i graj.-prycha, a ja uśmiecham się półgębkiem, a on podaje tytuł tak dobrze znanej mi piosenki. Moje palce instynktownie układają się na gryfie, lecz gdy już mam zacząć grać, coś mnie powstrzymuje. Spartaczę to, na pewno coś spartaczę, a wszyscy ci ludzie to zobaczą. Nigdy nie występowałam na scenie, granie razem z Kasem u niego w piwnicy lub branie udziału w próbach zespołu to jedno, występ przed publicznością to drugie, nigdy się na to nie odważyłam i nie chciałam się odważyć, dlatego za wszelką cenę odmawiałam dołączenia do zespołu, aż tu nagle Kas wyciąga mnie szturmem na scenę. Wielkie dzięki!
-Wszystko będzie okey, graj-szepcze do mnie Kastiel.
Nie mogę się jednak przełamać, dopiero gdy dłoń Lysandra zaciska się na mojej i  chłopak dodaje mi otuchy delikatnym uśmiechem, po czym zaczyna śpiewać zbieram się w sobie, a moje palce zaczynają wygrywać tak dobrze znaną mi melodię. Skoro cichy i spokojny Lys daje radę, ja też dam. Powoli zaczynam się odprężać na scenie, a trema stopniowo mija. Ostatnie co widzę zanim całkowicie pogrążam się w muzyce i tej dziwnej energii płynącej od tłumu, to dziwne ukradkowe spojrzenie Kastiela, którym obdarzył najpierw mnie, a później białowłosego.
Rzeczywistość stopniowo do mnie wraca, falami, jeszcze miesza się z fragmentami wspomnienia. A dzieje się to akurat wtedy gdy moje palce kończą wygrywać melodię. Irys patrzy się na mnie rozszerzonymi ze zdziwienia oczami i lekko uchylonymi ustami.
-Skąd to znasz?- z transu całkowicie wyrywa mnie niemal oskarżycielskie warknięcie. Gwałtownie odwracam głowę w stronę drzwi, a moje spojrzenie natrafia na znany mi czerwony łeb i zimne szare oczy. No pięknie… 

Rozdział nie wyszedł mi za bardzo :( Musicie mi wybaczyć, ale głowa mnie boli , do długich również za bardzo nie należy... Znowu przepraszam
Co one-shota to jest już napisany i czeka sobie na 5 listopada.
Szablon wykonała Domi L