sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 11

Czuję jak krew odpływa mi z twarzy, jednak chcę dowiedzieć się czegoś więcej. Ja MUSZĘ dowiedzieć się czegoś więcej. Czy to możliwe, że dziewczynką, na tym zdjęciu jestem ja? Czy właśnie rozmawiam ze swoją ciotką. W głowie mam mętlik, przechodzą przeze mnie różne uczucia od nadziei, przez zwątpienie i tęsknotę. Nie wiem co przeważa.
-To były jej urodziny?-pytam wpatrzona w fotografię. Różowowłosa kobieta kiwa głową z melancholijnym uśmiechem.
-Tak.-odpowiada i bierze zdjęcie do ręki.- Skończyła wtedy osiem lat.-Uśmiecha się smutno do swoich wspomnień.-Chciałam aby tego dnia wszystko było idealnie, aby na jej twarzy wreszcie zagościł prawdziwy, szczery, szeroki uśmiech. Udało się. Raven prawie nie uśmiechała się gdy miała siedem lat, była smutna, a wszystkie moje próby by ją rozweselić szły na marne, ale wcale jej się nie dziwię, sama wtedy nie należałam do najweselszych osób. Kiedyś ciągle się śmiała, zawsze była wesoła, radosna… do czasu gdy jej matka, a moja siostra zachorowała na raka i trafiła do tutejszego szpitala. Raven wtedy mieszkała w innym mieście, a zajmowała się nią sąsiadka, bo miała szkołę, a ja jeszcze nie opanowałam do końca mojej sytuacji finansowej i nie mogłam jej na stałe zabrać do siebie. Raven była twarda, nie pokazywała po sobie emocji, zabierałam ją do siebie co tydzień na weekend aby odwiedzić Marie. Jednak lekarze niezbyt chętnie wpuszczają dzieci na oddział onkologiczny… dlatego byłam zmuszona ją zostawiać u sąsiadki, ale Raven się uparła i wybrała park koło szpitala. To tam spotkała Kastiela.- wskazała na chłopca ze zdjęcia. Z uśmiechem pokręciła głową.-Do dziś nie mam pojęcia jak się poznali, ani jakim cudem zaczęli się przyjaźnić, wiem tylko, że jak przyszłam ją odebrać to razem rzucali patyk jakiemuś bezpańskiemu psu. Nie mam pojęcia jak to zrobił, ale wtedy pierwszy raz odkąd Marie trafiła do szpitala zauważyłam na twarzy Raven cień uśmiechu.- Odstawia zdjęcie i wzdycha smutno powracając do rzeczywistości. –Przepraszam, pewnie zanudziłam cię tą historią. Po prostu trochę mi ją przypominasz, masz takie same oczy jakie miała Raven.
-Nie, nie zanudziła mnie pani.-odpowiadam. Nie mam pojęcia co myśleć, w mojej głowie panuje chaos taki jak wtedy gdy wracają do mnie wspomnienia, jednak, teraz nie pojawiają się żadne. Tylko coś na kształt echa uczuć… Nie wiem jak to opisać. Zaczynam się czuć pełniejsza, jakbym była bardziej sobą niż tuż po tym jak wkroczyłam w ciało Lynn, z każdym wspomnieniem, z każdym słowem, informacją, lub sytuacją, gdzie działałam instynktownie powoli przestawałam być pustą skorupą, nie sobą, teraz zaczynam odnajdywać drogę jak na powrót stać się sobą.
- Nie mów do mnie per „pani”- prycha i odgarnia różowe włosy uśmiechając się ciepło. –Mów mi Agatha.- Nie mogę nie odwzajemnić jej uśmiechu. Czuję takie dziwne ciepło w żołądku, to takie uczucie jakby… nie wiem jak to dokładnie opisać, czuję się jakbym była na miejscu, jakby to było moje miejsce. Myślałam, że trudno będzie mi zaakceptować fakt, że ta kobieta przede mną jest moją ciotką, jednak przyszło mi to dziwnie łatwo… naturalnie.
-Raven idziemy.-mówi ostro skrzydlak i wyrywa mnie z tego miłego stanu „bycia na swoim miejscu”. Całkowicie go ignoruję, nawet nie zaszczycam go jednym spojrzeniem.
-To od kiedy zaczynam?- dopytuję się. Nie wiem czemu ale już nie mogę się doczekać, jestem leniem totalnym dlatego dość dziwi mnie mój zapał do pracy, chociaż może nie tyle do pracy co do spędzania czasu  z moją ciotką. Może i nie pamiętam wspomnień z nią związanych, ale pamiętam uczucia, mam wrażenie, że zawsze mogę na niej polegać i powiedzieć wszystko. Jednak ja dla niej jestem całkowicie obca… no cóż, trzeba to przeboleć.
-Powiedziałem, idziemy. Poszukasz pracy gdzie indziej.-warczy Kentin i szarpie mnie za łokieć ciągnąc w kierunku drzwi, ja jednak zapieram się nogami i stawiam jak największy opór, oraz okropnie się staram aby to nie wyglądało dziwnie, a w każdym razie zbyt dziwnie.
-Może być od jutra?-pyta moja ciotka.
-Tak oczywiście, ale teraz proszę mi wybaczyć bo bardzo się śpieszę.- wyrzucam z siebie jak najszybciej i prawie wylatuje przez drzwi, ciągnięta przez tego cholernego skrzydlaka. O mały włos się nie wywalam, bo nie byłabym sobą gdybym nie potknęła się o własne nogi lub próg. Tak czy siak udało mi się utrzymać równowagę i nie zaryłam gębą o chodnik, dlatego przyczyna mojego nieudanego upadku nie jest dla mnie istotna.
-Co to miało być?!-wypalam. Gdybym mogła zabijać spojrzeniem od byłby już martwy, niestety nie umiem, dlatego też ta cholera mierzy mnie twardo spojrzeniem szmaragdowych oczu, a co więcej wygląda na wściekłego. To ja mam prawo być tu wściekła, nie ty poczwaro jedna!
-Nie możesz tam pracować, jak jutro przyjdziesz musisz wymyślić jakąś wymówkę i idziesz poszukać zatrudnienia gdzie indziej.- Po jego głosie uznaję, że to rozkaz, zostałam postawiona przed faktem dokonanym, a jego wzrok niemal wymusza na mnie brak sprzeciwu. Jeśli jest coś czego nie znoszę tak samo jak określenie mnie za pomocą pewnego słowa na „s” (samobójczyni dop.aut) to jest to postawienie mnie przed faktem dokonanym. Nie jesteśmy w wojsku do jasnej cholery, nie jestem jakimś pieprzonym szeregowym, a on nie jest oficerem. Za kogo on się do cholery uważa?! Nie ma prawa mi rozkazywać!
-Słuchaj no pierzasta kreaturo jedna!-syczę, czuję jak moje poliki pokrywają się gniewnym rumieńcem.-Nie jesteś moim szefem, a ja twoim podwładnym. Ten twój zakaz znaczy dla mnie tyle co spuszczona woda w kiblu. To moje życie, moja decyzja. To ja będę pracować nie ty, więc się ode mnie odpieprz.-szturcham go w pierś. Gniew we mnie buzuje, rośnie z każdą chwilą, mam wrażenie, że zaraz wybuchnę, oczy przysłania mi czerwona kurtyna- Zostaw mnie w spokoju, nie mam pojęcia po jaką cholerę cię za mną wysłali!!! Zasady nie złamię, słówka nie pisnę, więc wracaj tam sąd przylazłeś. Oboje będziemy mieć wtedy święty spokój, nie będziesz się ze mną użerać a ja z tobą! Po prostu się ode mnie raz na zawsze odpie…-nie kończę. Skrzydlak z prędkością żmiji, chwyta moją rękę i wykręcę mi na plecach, w jednej chwili zjawiając się tuż za mną. Syczę, z bólu, zginając się w pół, czuję jego oddech na karku.
-Weź wdech, uspokój się, to wtedy cię puszczę.- Ból w lewej ręce działa na mnie jak kubeł zimnej wody, żar stopniowo wygasa, jednak cały gniew, nie wyparowuje ze mnie na dobre. Skrzydlak puszcza chwyt, a ja rozmasowuję ramię
Kra! Kra! 
Dreszcze przechodzą mi po plecach, razem ze skrzydlakiem unosimy głowy do góry. Mnóstwo kruków, cała masa. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej ilości w jednym miejscu. Poobsiadały drzewa, patrzą na mnie z dachu zakładu fryzjerskiego. Kilkadziesiąt, może setka kruków macha jednocześnie skrzydłami, kracząc. Drzewa są całkowicie czarne, nie widać ani jednego fragmentu gałęzi pomiędzy czarnymi ciałami ptaków. Świdrują mnie i skrzydlaka spojrzeniem paciorkowych oczy, wyglądają jakby miały ochotę rozerwać Kena na strzępy. Jednak nie atakują, milkną. Patrzą na nas z góry niczym milcząca groźba.
-Idziemy.-warczy Ken, ciągnąc mnie za ramię. Tym razem nie protestuję, nie mogę oderwać spojrzenia od ptaków. Chcąc dotrzymać skrzydlakowi kroku zaczynam biec, wciąż bacznie obserwując kruki. Zaczynam drżeć, mam wrażenie, że te czarne oczka prześwietlają mnie na wylot. Chcę znaleźć się od nich najdalej jak to tylko możliwe, zaczynają mnie przerażać.
Na całe szczęście nie lecą za nami, podążają tylko za mną wzrokiem, a mnie przechodzą dreszcze od ich spojrzenia. Stajemy w jakimś zaułku, niebo odkąd wyszłam ze szkoły zdążyło już ściemnieć, niby dzień powoli się wydłuża, ale zmrok wciąż zapada jeszcze bardzo szybko.
Ciężko oddycham łapiąc chłodne powietrze, ciało Lynn nie jest przyzwyczajone do biegów.
-Wyjaśnijmy coś sobie.-Ken staje przy mnie i mówi nieznoszącym sprzeciwu głosem, chcąc nie chcąc kieruje na jego wzrok.- Twoje życie mnie nie obchodzi, ten świat rządzi się mnóstwem praw i zasad, których nie rozumiesz i masz się w nie nie zagłębiać. Chcesz tam pracować? Nie ma sprawy, twój wybór, umywam od tego ręce. Ale jeśli zobaczę, że nadmiernie ingerujesz w sprawy, które już cię nie dotyczą, zgłoszę to. Wspomnienia zostały ci odebrane nie bez powodu, pamiętaj o tym i nie staraj się ich szukać.- przeszywa mnie spojrzeniem szmaragdowych oczu. Kiwam głową na znak, że zrozumiałam, jednak nie przestanę walczyć o moje życie, o wspomnienia. On po prostu nigdy się o tym nie dowie.
Cienka, cieniutka, cieniusieńka nić zaufania jaka nas łączyła właśnie pękła, oboje nie zamierzamy rozpaczać z tego powodu.
W ciszy wracamy do mieszkania, po drodze wkładam dłonie w kieszenie i uświadamiam sobie, że nie ma w nich rękawiczek. Musiały mi wypaść podczas ucieczki przed krukami.
Informuję o tym fakcie skrzydlaka. On tylko wzrusza ramionami, dając znak, że to go nie dotyczy i zupełnie nie obchodzi. Zaciskam dłonie w pięści, przełykam rozdrażnienie i ruszam sama na poszukiwania rękawiczek rzucając mu klucze od mieszkania.
Przechodząc uliczkami miasta rozglądam się nie tylko za rękawiczkami, ale też spoglądam czy aby nie obserwuje mnie jakiś kruk. Moja paranoja sięga zenitu, może na serio powinnam rozważyć wizytę u psychologa.
Ludzie mijają mnie jak powietrze. Muszę przepychać się w tłumie, ludzie albo mnie nie zauważają, nie chcą mnie zauważyć, albo po prostu nie zawracają sobie głowy moją osobą.
-To twoje, prawda?- słyszę tuż obok siebie czysty perlisty głosik. Gwałtownie się odwracam, widzę niską może 12 lub 13 letnią dziewczynkę, o krótkich czarnych włosach, grzywka rzuca cień na oczy i nie mogę zidentyfikować ich barwy. Czarnowłosa podaje mi rękawiczki.
-Dz-dziękuję.-dukam, jestem niemal w stu procentach pewna, że wcześniej nie było jej koło mnie. Uśmiecha się ukazując równe, lśniące białe zęby. W tym uśmiechu jest coś niepokojącego. Biorę od niej rękawiczki. Przekrzywia jasną twarzyczkę jak ptak, grzywka opada na bok ukazując niesamowicie przenikliwe oczy o intensywnie fioletowym odcieniu, nie wyglądają na soczewki.
-Otwórz oczy, Raven. Wciąż pozostajesz ślepa siostrzyczko.-Skąd ona do cholery zna moje imię?! Mrugam zaskoczona, lecz ona zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu. Ze zdziwienia otwieram usta jak u ryby. Stoję jak ta głupia z rozdziawionymi ustami trzymając rękawiczki w dłoni, tłum nie zawraca sobie mną głowy, wymija mnie, a ja zaskoczona stoję jak rzeźba w parku, nie mogąc się ruszyć i skupić myśli.
Nad moją głową przelatuje kruk.

Oto kolejny rozdzialik :) Jeden z tych nudniejszych, niestety i te muszą się pojawić... A co wy o nim sądzicie?
Ps. Od razu odpowiadam na pytanie jeśli by się pojawiło. Raven nie miała siostry, możecie zastanawiać się o co chodzi z tą "siostrzyczką", ten kto będzie najbliżej dostanie dedykację w następnym rozdziale i możliwość stworzenia swojego własnego bohatera/ bohaterkę. Odpowiedzi przysyłajcie na mojego maila lunanight000@gmail.com

3 komentarze:

  1. Piszesz, że nudny, a wcale taki nie jest. Przyjemnie się czyta i bardzo mnie ciekawi. Rozdział cudowny jak zawsze. Mam pełno pytań, lecz poczekam na odpowiedzi wraz z czytaniem. :) Pozdrawiam serdecznie i przesyłam wenę ♥ Czekam na ciąg dalszy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny rozdział!
    Ta dziewczynka jest bardzo dziwna O-o Na pewno ona przysporzy w przyszłości sporo problemów XD
    Przesyłam dużo weny, czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam ^-^

    OdpowiedzUsuń
  3. Sądzę, że ta mała dziewczynka to jakieś alterego Raven :) Szkoda, że Ken i Raven mają takie kiepskie relacje ostatnio, liczyłam na to, że chociaż się zaprzyjaźnią, ale Ken w większości zachowuje się jak buc wobec niej w dodatku bezosobowy. ;< Rozdział fajny, ciekawi mnie co zamierzasz zrobić z krukami. :D

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Domi L