Czuję jak krew odpływa mi
z twarzy, jednak chcę dowiedzieć się czegoś więcej. Ja MUSZĘ dowiedzieć się
czegoś więcej. Czy to możliwe, że dziewczynką, na tym zdjęciu jestem ja? Czy
właśnie rozmawiam ze swoją ciotką. W głowie mam mętlik, przechodzą przeze mnie
różne uczucia od nadziei, przez zwątpienie i tęsknotę. Nie wiem co przeważa.
-To były jej
urodziny?-pytam wpatrzona w fotografię. Różowowłosa kobieta kiwa głową z
melancholijnym uśmiechem.
-Tak.-odpowiada i bierze
zdjęcie do ręki.- Skończyła wtedy osiem lat.-Uśmiecha się smutno do swoich
wspomnień.-Chciałam aby tego dnia wszystko było idealnie, aby na jej twarzy
wreszcie zagościł prawdziwy, szczery, szeroki uśmiech. Udało się. Raven prawie
nie uśmiechała się gdy miała siedem lat, była smutna, a wszystkie moje próby by
ją rozweselić szły na marne, ale wcale jej się nie dziwię, sama wtedy nie
należałam do najweselszych osób. Kiedyś ciągle się śmiała, zawsze była wesoła,
radosna… do czasu gdy jej matka, a moja siostra zachorowała na raka i trafiła
do tutejszego szpitala. Raven wtedy mieszkała w innym mieście, a zajmowała się
nią sąsiadka, bo miała szkołę, a ja jeszcze nie opanowałam do końca mojej
sytuacji finansowej i nie mogłam jej na stałe zabrać do siebie. Raven była
twarda, nie pokazywała po sobie emocji, zabierałam ją do siebie co tydzień na
weekend aby odwiedzić Marie. Jednak lekarze niezbyt chętnie wpuszczają dzieci
na oddział onkologiczny… dlatego byłam zmuszona ją zostawiać u sąsiadki, ale
Raven się uparła i wybrała park koło szpitala. To tam spotkała Kastiela.-
wskazała na chłopca ze zdjęcia. Z uśmiechem pokręciła głową.-Do dziś nie mam
pojęcia jak się poznali, ani jakim cudem zaczęli się przyjaźnić, wiem tylko, że
jak przyszłam ją odebrać to razem rzucali patyk jakiemuś bezpańskiemu psu. Nie
mam pojęcia jak to zrobił, ale wtedy pierwszy raz odkąd Marie trafiła do
szpitala zauważyłam na twarzy Raven cień uśmiechu.- Odstawia zdjęcie i wzdycha
smutno powracając do rzeczywistości. –Przepraszam, pewnie zanudziłam cię tą
historią. Po prostu trochę mi ją przypominasz, masz takie same oczy jakie miała
Raven.
-Nie, nie zanudziła mnie
pani.-odpowiadam. Nie mam pojęcia co myśleć, w mojej głowie panuje chaos taki
jak wtedy gdy wracają do mnie wspomnienia, jednak, teraz nie pojawiają się
żadne. Tylko coś na kształt echa uczuć… Nie wiem jak to opisać. Zaczynam się
czuć pełniejsza, jakbym była bardziej sobą niż tuż po tym jak wkroczyłam w
ciało Lynn, z każdym wspomnieniem, z każdym słowem, informacją, lub sytuacją,
gdzie działałam instynktownie powoli przestawałam być pustą skorupą, nie sobą,
teraz zaczynam odnajdywać drogę jak na powrót stać się sobą.
- Nie mów do mnie per „pani”-
prycha i odgarnia różowe włosy uśmiechając się ciepło. –Mów mi Agatha.- Nie
mogę nie odwzajemnić jej uśmiechu. Czuję takie dziwne ciepło w żołądku, to
takie uczucie jakby… nie wiem jak to dokładnie opisać, czuję się jakbym była na
miejscu, jakby to było moje miejsce. Myślałam, że trudno będzie mi zaakceptować
fakt, że ta kobieta przede mną jest moją ciotką, jednak przyszło mi to dziwnie
łatwo… naturalnie.
-Raven idziemy.-mówi ostro
skrzydlak i wyrywa mnie z tego miłego stanu „bycia na swoim miejscu”.
Całkowicie go ignoruję, nawet nie zaszczycam go jednym spojrzeniem.
-To od kiedy zaczynam?-
dopytuję się. Nie wiem czemu ale już nie mogę się doczekać, jestem leniem
totalnym dlatego dość dziwi mnie mój zapał do pracy, chociaż może nie tyle do
pracy co do spędzania czasu z moją
ciotką. Może i nie pamiętam wspomnień z nią związanych, ale pamiętam uczucia,
mam wrażenie, że zawsze mogę na niej polegać i powiedzieć wszystko. Jednak ja
dla niej jestem całkowicie obca… no cóż, trzeba to przeboleć.
-Powiedziałem, idziemy.
Poszukasz pracy gdzie indziej.-warczy Kentin i szarpie mnie za łokieć ciągnąc w
kierunku drzwi, ja jednak zapieram się nogami i stawiam jak największy opór,
oraz okropnie się staram aby to nie wyglądało dziwnie, a w każdym razie zbyt
dziwnie.
-Może być od jutra?-pyta
moja ciotka.
-Tak oczywiście, ale teraz
proszę mi wybaczyć bo bardzo się śpieszę.- wyrzucam z siebie jak najszybciej i
prawie wylatuje przez drzwi, ciągnięta przez tego cholernego skrzydlaka. O mały
włos się nie wywalam, bo nie byłabym sobą gdybym nie potknęła się o własne nogi
lub próg. Tak czy siak udało mi się utrzymać równowagę i nie zaryłam gębą o
chodnik, dlatego przyczyna mojego nieudanego upadku nie jest dla mnie istotna.
-Co to miało być?!-wypalam.
Gdybym mogła zabijać spojrzeniem od byłby już martwy, niestety nie umiem,
dlatego też ta cholera mierzy mnie twardo spojrzeniem szmaragdowych oczu, a co
więcej wygląda na wściekłego. To ja mam prawo być tu wściekła, nie ty poczwaro
jedna!
-Nie możesz tam pracować,
jak jutro przyjdziesz musisz wymyślić jakąś wymówkę i idziesz poszukać
zatrudnienia gdzie indziej.- Po jego głosie uznaję, że to rozkaz, zostałam
postawiona przed faktem dokonanym, a jego wzrok niemal wymusza na mnie brak
sprzeciwu. Jeśli jest coś czego nie znoszę tak samo jak określenie mnie za
pomocą pewnego słowa na „s” (samobójczyni dop.aut) to jest to postawienie mnie
przed faktem dokonanym. Nie jesteśmy w wojsku do jasnej cholery, nie jestem
jakimś pieprzonym szeregowym, a on nie jest oficerem. Za kogo on się do cholery
uważa?! Nie ma prawa mi rozkazywać!
-Słuchaj no pierzasta
kreaturo jedna!-syczę, czuję jak moje poliki pokrywają się gniewnym
rumieńcem.-Nie jesteś moim szefem, a ja twoim podwładnym. Ten twój zakaz znaczy
dla mnie tyle co spuszczona woda w kiblu. To moje życie, moja
decyzja. To ja będę pracować nie ty, więc się ode mnie odpieprz.-szturcham go w
pierś. Gniew we mnie buzuje, rośnie z każdą chwilą, mam wrażenie, że zaraz
wybuchnę, oczy przysłania mi czerwona kurtyna- Zostaw mnie w spokoju, nie mam
pojęcia po jaką cholerę cię za mną wysłali!!! Zasady nie złamię, słówka nie
pisnę, więc wracaj tam sąd przylazłeś. Oboje będziemy mieć wtedy święty spokój,
nie będziesz się ze mną użerać a ja z tobą! Po prostu się ode mnie raz na
zawsze odpie…-nie kończę. Skrzydlak z prędkością żmiji, chwyta moją rękę i wykręcę
mi na plecach, w jednej chwili zjawiając się tuż za mną. Syczę, z bólu,
zginając się w pół, czuję jego oddech na karku.
-Weź wdech, uspokój się,
to wtedy cię puszczę.- Ból w lewej ręce działa na mnie jak kubeł zimnej wody,
żar stopniowo wygasa, jednak cały gniew, nie wyparowuje ze mnie na dobre.
Skrzydlak puszcza chwyt, a ja rozmasowuję ramię
Kra! Kra!
Dreszcze przechodzą mi po
plecach, razem ze skrzydlakiem unosimy głowy do góry. Mnóstwo kruków, cała
masa. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej ilości w jednym miejscu. Poobsiadały
drzewa, patrzą na mnie z dachu zakładu fryzjerskiego. Kilkadziesiąt, może setka
kruków macha jednocześnie skrzydłami, kracząc. Drzewa są całkowicie czarne, nie
widać ani jednego fragmentu gałęzi pomiędzy czarnymi ciałami ptaków. Świdrują
mnie i skrzydlaka spojrzeniem paciorkowych oczy, wyglądają jakby miały ochotę
rozerwać Kena na strzępy. Jednak nie atakują, milkną. Patrzą na nas z góry
niczym milcząca groźba.
-Idziemy.-warczy Ken,
ciągnąc mnie za ramię. Tym razem nie protestuję, nie mogę oderwać spojrzenia od
ptaków. Chcąc dotrzymać skrzydlakowi kroku zaczynam biec, wciąż bacznie
obserwując kruki. Zaczynam drżeć, mam wrażenie, że te czarne oczka prześwietlają
mnie na wylot. Chcę znaleźć się od nich najdalej jak to tylko możliwe,
zaczynają mnie przerażać.
Na całe szczęście nie lecą
za nami, podążają tylko za mną wzrokiem, a mnie przechodzą dreszcze od ich
spojrzenia. Stajemy w jakimś zaułku, niebo odkąd wyszłam ze szkoły zdążyło już
ściemnieć, niby dzień powoli się wydłuża, ale zmrok wciąż zapada jeszcze bardzo
szybko.
Ciężko oddycham łapiąc
chłodne powietrze, ciało Lynn nie jest przyzwyczajone do biegów.
-Wyjaśnijmy coś sobie.-Ken
staje przy mnie i mówi nieznoszącym sprzeciwu głosem, chcąc nie chcąc kieruje
na jego wzrok.- Twoje życie mnie nie obchodzi, ten świat rządzi się mnóstwem praw
i zasad, których nie rozumiesz i masz się w nie nie zagłębiać. Chcesz tam
pracować? Nie ma sprawy, twój wybór, umywam od tego ręce. Ale jeśli zobaczę, że
nadmiernie ingerujesz w sprawy, które już cię nie dotyczą, zgłoszę to.
Wspomnienia zostały ci odebrane nie bez powodu, pamiętaj o tym i nie staraj się
ich szukać.- przeszywa mnie spojrzeniem szmaragdowych oczu. Kiwam głową na
znak, że zrozumiałam, jednak nie przestanę walczyć o moje życie, o wspomnienia.
On po prostu nigdy się o tym nie dowie.
Cienka, cieniutka,
cieniusieńka nić zaufania jaka nas łączyła właśnie pękła, oboje nie zamierzamy
rozpaczać z tego powodu.
W ciszy wracamy do
mieszkania, po drodze wkładam dłonie w kieszenie i uświadamiam sobie, że nie ma
w nich rękawiczek. Musiały mi wypaść podczas ucieczki przed krukami.
Informuję o tym fakcie
skrzydlaka. On tylko wzrusza ramionami, dając znak, że to go nie dotyczy i
zupełnie nie obchodzi. Zaciskam dłonie w pięści, przełykam rozdrażnienie i
ruszam sama na poszukiwania rękawiczek rzucając mu klucze od mieszkania.
Przechodząc uliczkami miasta
rozglądam się nie tylko za rękawiczkami, ale też spoglądam czy aby nie
obserwuje mnie jakiś kruk. Moja paranoja sięga zenitu, może na serio powinnam rozważyć
wizytę u psychologa.
Ludzie mijają mnie jak
powietrze. Muszę przepychać się w tłumie, ludzie albo mnie nie zauważają, nie
chcą mnie zauważyć, albo po prostu nie zawracają sobie głowy moją osobą.
-To twoje, prawda?- słyszę
tuż obok siebie czysty perlisty głosik. Gwałtownie się odwracam, widzę niską
może 12 lub 13 letnią dziewczynkę, o krótkich czarnych włosach, grzywka rzuca
cień na oczy i nie mogę zidentyfikować ich barwy. Czarnowłosa podaje mi
rękawiczki.
-Dz-dziękuję.-dukam,
jestem niemal w stu procentach pewna, że wcześniej nie było jej koło mnie.
Uśmiecha się ukazując równe, lśniące białe zęby. W tym uśmiechu jest coś
niepokojącego. Biorę od niej rękawiczki. Przekrzywia jasną twarzyczkę jak ptak,
grzywka opada na bok ukazując niesamowicie przenikliwe oczy o intensywnie
fioletowym odcieniu, nie wyglądają na soczewki.
-Otwórz oczy, Raven. Wciąż
pozostajesz ślepa siostrzyczko.-Skąd ona do cholery zna moje imię?! Mrugam
zaskoczona, lecz ona zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu. Ze zdziwienia
otwieram usta jak u ryby. Stoję jak ta głupia z rozdziawionymi ustami trzymając
rękawiczki w dłoni, tłum nie zawraca sobie mną głowy, wymija mnie, a ja
zaskoczona stoję jak rzeźba w parku, nie mogąc się ruszyć i skupić myśli.
Nad moją głową przelatuje kruk.
Oto kolejny rozdzialik :) Jeden z tych nudniejszych, niestety i te muszą się pojawić... A co wy o nim sądzicie?
Ps. Od razu odpowiadam na pytanie jeśli by się pojawiło. Raven nie miała siostry, możecie zastanawiać się o co chodzi z tą "siostrzyczką", ten kto będzie najbliżej dostanie dedykację w następnym rozdziale i możliwość stworzenia swojego własnego bohatera/ bohaterkę. Odpowiedzi przysyłajcie na mojego maila lunanight000@gmail.com
Piszesz, że nudny, a wcale taki nie jest. Przyjemnie się czyta i bardzo mnie ciekawi. Rozdział cudowny jak zawsze. Mam pełno pytań, lecz poczekam na odpowiedzi wraz z czytaniem. :) Pozdrawiam serdecznie i przesyłam wenę ♥ Czekam na ciąg dalszy :D
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział!
OdpowiedzUsuńTa dziewczynka jest bardzo dziwna O-o Na pewno ona przysporzy w przyszłości sporo problemów XD
Przesyłam dużo weny, czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam ^-^
Sądzę, że ta mała dziewczynka to jakieś alterego Raven :) Szkoda, że Ken i Raven mają takie kiepskie relacje ostatnio, liczyłam na to, że chociaż się zaprzyjaźnią, ale Ken w większości zachowuje się jak buc wobec niej w dodatku bezosobowy. ;< Rozdział fajny, ciekawi mnie co zamierzasz zrobić z krukami. :D
OdpowiedzUsuń