niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział 14

Patrzę na dziewczynę z niedowierzaniem unosząc jedną brew.
-Jak to „poznajesz po aurze”?-wypalam zanim zdążę się zastanowić co mówię. Błękitnooka ma już odpowiedzieć, lecz wchodzę jej w słowo.-A z resztą nieważne.-wzdycham. –Na pewno z kimś mnie pomyliłaś, widzę cię pierwszy raz w życiu.-Mówię i odwracam się na pięcie aby uciec od tej całej dziwnej sytuacji. Potrafię znieść naprawdę wiele dziwactw, ale w takich kwestiach zawsze byłam sceptykiem i sceptykiem pozostanę, to zwykły pic na wodę nic innego. To musiał być zbieg okoliczności, albo po prostu się przesłyszałam. Nie wierzę w zdolności paranormalne, nie wierzyłam i nic tego nie zmieni. Im dłużej tym jestem tym bardziej czuję, że w coraz większym stopniu staję się sobą, coraz więcej o sobie wiem, może nie przypomniałam sobie zbyt wiele, ale gdy działam lub myślę instynktownie zdaję się na doświadczenia jakie pozostały z mojego poprzedniego życia, dzięki temu coraz bardziej odnajduję siebie. Szybkim krokiem oddalam się od niebieskookiej dziewczyny, która chce za mną pójść jednak wokół niej zbiera się tłumek par chcących kupić róże.
Wpatruję się w trzymany przeze mnie kwiat. Skąd mogła wiedzieć, że nie lubię czerwonych? Pewnie widząc, że wyróżniam się z tłumu tym, że nie cieszę się z tego festynu muszę lubić inny kolor niż zwykła, oklepana czerwień. Z moim imieniem mogłam się zwyczajnie przesłyszeć, gadkę o aurach uznać za bzdury, a reszta mogłaby świadczyć po prostu o tym, że coś pomieszało jej się w głowie. Ale skąd zgadła, że lubię ciemnobordowe róże? Tego raczej się nie dowiem.
Kręcę się dalej koło punktu orientacyjnego jakim jest diabelski młyn jednak z innej strony aby nie natknąć się ponownie na tą dziwną dziewczynę sprzedającą różę. Widzę dziwnie poprzebieranych ludzi. Noszą czarne stroje i maski jak podczas karnawału, tylko te są białe, proste, bez zbędnych zdobień. Ciekawe…
Mężczyźni noszą jakieś ciemne pudła i zanoszą je do wielkiego pomalowanego na czarno namiotu. Wśród rozentuzjowanego tłumu widzę znajomą fioletową czuprynę. Trzęsąca się ze zdenerwowania dziewczyna ubrana w podobny sposób do mężczyzn (na czarno z białą maską) rozdaje ulotki ludziom i zachęca ich do środka namiotu. To pewnie jest ten „Dom dziwów i tajemnic, Russelów”. Nigdy nie sądziłam, że nieśmiała i wiecznie przestraszona fioletowowłosa mogłaby rozdawać ulotki w tak zatłoczonym miejscu. Życie lubi zaskakiwać.
Dwaj pracownicy „Domu dziwów” pchają wielką mosiężną klatkę dla ptaków postawioną na stojaku na kołach. Zamknięty w niej czarny kruk kracze, macha skrzydłami i lata po klatce próbując się uwolnić. Mężczyźni zostawiają klatkę proszeni o pomoc przy przenoszeniu innych rzeczy.  Gdy odchodzą mam wrażenie, że spojrzenie kruka kieruje się na mnie… I w tym momencie czas jakby zwalnia, a odgłosy festynu zdają się coraz bardziej odległe jakby zamazane.
-Nie ma nic smutniejszego niż kruk zamknięty w klatce, prawda siostrzyczko?- Na dźwięk tego głosu i tego określenia wzdrygam, nerwy napinają się jak postronki, a po plecach przechodzi zimny dreszcz. Odwracam się i widzę tą czarnowłosą dziewczynkę o fioletowych niczym neony oczach. Uśmiecha się do mnie i otwiera drzwiczki mosiężnej klatki. Kruk wylatuje i siada na jej ramieniu, a ona gładzi jego pióra. Jej wzrok kieruje się na mnie, marszczy brwi.
-Dlaczego więc ty pozostajesz w tej marnej powłoce siostrzyczko? Przecież jest ona jak klatka.-Zamieram. Po plecach przechodzi mi zimny dreszcz. Moje ciało. Ona ma na myśli moje ciało (no nie do końca moje, dokładnie to ciało Lynn, ale mniejsza z tym). Nerwowo przełykam ślinę. Fioletowooka kieruje wzrok na tłum, a gdy znów spogląda na mnie na jej twarzy na powrót gości uśmiech.
-Mam nadzieję, że spodoba ci się prezent ode mnie, siostrzyczko.-mówi słodko. Kruk wzbija się do lotu, a ona znika. Po plecach przechodzą mi dreszcze.
-Czekaj!-krzyczę zanim świat na powrót wróci do swojego normalnego tępa. Muszę chociaż po części wiedzieć kim, albo czym jest ta dziewczynka. Nic się jednak nie dzieje.-Siostrzyczko!-wołam, choć to słowo ledwo przechodzi przez moje ściśnięte gardło. Jej postać pojawia się przede mną.
-Wołałaś?-pyta słodziutko jakbyśmy dobrze się znały, a jej obecność wcale mnie nie przerażała ani nie przyprawiała o palpitacje serca. Kim ta małolata do diabla jest, albo raczej czym jest? I dlaczego do cholery mówi do mnie per "siostrzyczko"? Te pytania mam na końcu języka, jednak boję się je zadać, a dokładniej obawiam się odpowiedzi.
-J-jak masz na imię?- udaje mi się wydukać. Patrzy na mnie jakby nie rozumiała sensu zadanego przeze mnie pytania, jednak po chwili nieznacznie się uśmiecha.
-Mia.-Szepcze i rozpływa się w powietrzu. Świat przyśpiesza, to znaczy wraca do swojego normalnego rytmu. Zauważam, że pusta klatka całkowicie zniknęła, ale też nikt się tym nie przejmuje jakby została również wymazana z ludzkich umysłów…
-Lynn!!! Tutaj jesteś, wszędzie cię szukam!-Gwałtownie się odwracam i widzę biegnącego do mnie Alexego

Przepraszam za moją długa nieobecność :( mogłabym się tłumaczyć chyba w nieskończoność, ale oszczędzę Wam tego. Żeby taka sytuacja się nie powtórzyła, postanowiłam, że od tej pory rozdziały będą krótsze, ale za to postaram się je wstawiać w miarę często i regularnie. Jeszcze raz przepraszam.
So sorry.... :(
Szablon wykonała Domi L