niedziela, 30 lipca 2017

Rozdział 15

-Dobrze, że udało mi się cię znaleźć, już prawie czas.-Wydyszał Alexy podając mi watę cukrową i spoglądając na zegarek. -Nie znikaj tak więcej, proszę cię, po całym miasteczku cię szukałem.- dodał patrząc na mnie z udawanym wyrzutem. Próbowałam uśmiechnąć się nieznacznie i starałam się skupić całą uwagę na tej rozmowie i na chwilę wyrzucić z głowy wydarzenia z przed chwili.
-Słowo harcerza?-zaśmiał się.
-Słowo harcerza- odpowiedziałam.- A na co jest już "prawie czas", bo chyba mnie nie wtajemniczyłeś?-zapytałam próbując unieść jedną brew, jednak nie udała mi się ta sztuka. Alexy uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Zobaczysz, zobaczysz. To niespodzianka, ale obiecuję, że ci się spodoba.
-Już się boję-skwitowałam mając w umyślę chwile w których niemal walczyłam o życie w centrum handlowym, do którego zaciągnął mnie z Rozą. Nigdy więcej.
-Hej!Hej! Chodźcie już!-krzyknęła na nas Rozalia, stojąca w kolejce po bilety do "Domu Dziwów". Jedną ręką machała do nas, drugą obejmowała Leo pod ramię.O wilku mowa nawet nie mam pojęcia jak się tak szybko tam zjawiła.
-To jest ta niespodzianka? Idziemy do "Domu Dziwów"? Sztuczne czaszki w słojach i plastikowe szkielety fantastycznych stworzeń oraz inne takie bzdety to nie moje klimaty...-zaczęłam tłumaczyć próbując oddalić się od nich. Jakoś nie miałam ochoty wejść do tego czarnego namiotu, szczególnie biorąc pod uwagę... Nie myśl, o tym, nie myśl, bo ręce ci się zaczynają trząść, skarciłam się w myślach.
-Spodoba ci się- Ucina moje protesty Alexy ciągnąc mnie w stronę pozostałych. Roza zajęła nam miejsca w kolejce, na co fuknęły obrażone za nami, nikt jednak głośno nie zaprotestował naszemu wcięciu się, bo złotooka dziewczyna posłała im takie spojrzenie, że tylko siedzieć cicho albo wiać.
Patrzyłam z lekkim niepokojem na wejście do "Domu Dziwów", na to jak kolejne osoby znikają w środku, a kolejka stopniowo maleje. Im bliżej byliśmy tym większą gulę miałam w gardle.
-A gdzie Armin?-spytałam. Jeśli jemu się upiekło, to...
-Gdzieś z tyłu, albo już w środku, to jedyna część festynu jaką lubi.-stwierdził Alexy.
Na powrót skupiłam się na malejącej kolejce, widziałam kilka osób ze szkoły, prawie wszystkie dostały zniżki na bilety, zastanawiałam się czemu spytałam o to pozostałych.
-To proste.-Rozalia zaśmiała się perliście.- Mała "perełka" rodziny Russel chodzi do naszej szkoły, jest bardzo nieśmiała i okropnie trudno jej zawrzeć jakiekolwiek znajomości, dlatego Russelowie dają drobną zniżkę na bilety jej "koleżankom i kolegom" w sumie to trochę smutne, że prawie wszystkie te osoby, odzywają się do niej czasem tylko i wyłącznie ze względów na o bilet tańszy o te dodatkowe kilka procent.-Białowłosa westchnęła i ścisnęła mocniej dłoń Leo.
Chociaż nie powiedziała imienia tej osoby, domyślam się o kogo chodzi, jeśli mam rację, idąc tą logiką to Alexy będzie miał większą zniżkę od innych.
Zbliżała się nasza kolej na kupienie biletu, najpierw biały świstek papieru odebrała Roza, tuż za nią Leo, ja jestem tuż zanim, niestety nie dowiem się czy miałam rację względem biletu Alexego, bo wejdę pierwsza.
Gdy stanęłam przed pomalowaną na czarno budką kasy, a mężczyzna w czerni z biała maską na twarzy spojrzał na mnie, na sekundę przebiegł mnie dreszcz, nie podał ceny, nawet nie zdążyłam sięgnąć do kieszeni po pieniądze, on życząc mi przyjemnego seansu przepuścił mnie dalej. Zdziwiona weszłam w głąb czarnego namiotu, przypominając sobie słowa Violetty.
Wewnątrz jest ciemno, bardzo ciemno. Zauważam zarysy krzeseł ustawionych na czymś w rodzaju stopni, tak aby najdalszy rząd był najwyżej. Większość miejsc była już zajęła, szukała wzorkiem Armina, ale oczy nie przyzwyczaiły mi się jeszcze do ciemności.
-Lynn, psst! Tutaj!-usłyszałam Armina, który starał się przekrzyczeć wrzawę panującą w środku namiotu. Podeszłam do źródła dźwięku, prawie nie potykając się o stopień zamiast na nim stanąć, udało mi się jednak do niego dotrzeć. Armin na czterech krzesłach wokół niego porozstawiał jakieś drobne przedmioty, najprawdopodobniej zawartość jego kieszeni, aby lepiej pokazać ludziom, że te miejsca są zajęte. Zanim usiadłam obok niego zabrał z krzesła swoje klucze.
W dole zobaczyłam Rozę, Leo i Alexego, pomachałam im, zadowolona, że moje oczy już w miarę przywykły do ciemności.
-To miejsce bardziej przypomina cyrk niż dom dziwów.-stwierdziłam gdy już zajęli miejsca wokół nas, spoglądając na dużą scenę.
-Bo to jest właśnie połączenie siedzib wróżek, mediów i innych osób zajmujących się podobnymi rzeczami z cyrkiem. Kilka pokoleń temu cyrkowa rodzina Russelów, złączyła się z zajmującą się izoteryką i wróżeniem, rodziną Greenwood i tak oto lokalny cyrk przekształcił się w dom dziwów, ale nazwisko fundatorów pozostało- wyjaśnił Leo. -Wszystkie pracujące tu osoby są ze sobą spokrewnione albo spowinowacone- dodał.
-Zaraz się zacznie-wyszeptał Armin. W tym momencie przy scenie na dużych stojakach zapaliły się dwie świeczki, na ten sygnał wszyscy zamilkli jakby wstrzymali oddech. Dwie świeczki były jedynym źródłem światła, po chwili zostały zgaszone, aby po kilkunastu sekundach zostały z powrotem zapalone. Na scenie stała już postać, prawie zlewała się z ciemnością. Została puszczona cicha, nastrojowa muzyka. Zabłysły kolejne płomienie świec.
Postać była bardzo pochylona, chociaż zgięta była lepszym określeniem, nagle jednym szybkim ruchem wyprostowała się zakrywając twarz dłonią. Płomyki świec na sekundę buchnęły jaśniej, po czym niemal zgasły, tliły się jedynie.
Postać zastygła bez ruchu, w nienaturalnej pozie. Muzyka na chwilę ucichła i wtedy... z "sufitu" namiotu opadły dwie białe szarfy, a wraz z nimi zabłysły gwiazdy. Nie da się inaczej tego określić, ściany namiotu poryte były fosforyzującymi gwiazdkami. Sprawiało to naprawdę magiczne wrażenie.
Na szarfach jakby znikąd pojawiły się dwie akrobatki w bieli z czarnymi prostymi weneckimi maskami na twarzach. Wiły się na linach w efemerycznym, zmysłowym tańcu, jak dwie podniebne baletnice. Zeszły po szarfach w dół, chwyciły postać w czerni za ręce i uniosły w górę. Akrobata w czerni wykręcił się tak jakby stał na głowie, cały czas utrzymując się  na dłoniach niebiańskich baletnic. Wybił się w górę i zgiętymi nogami chwycił się trapezu, który wyłonił się z całkowitej ciemności. Akrobata w czerni z białą maską na twarzy, przekrzywił się mocno, rozwarł poły czarnego do tej pory przylegającego płaszcza, a spod nich wyleciały gołębie. Wiedziałam, że to tylko iluzja, a akrobata płaszczem tylko zasłania miejsce wylotu ptaków, ale wygląda to bajecznie.
Nagle jedna z podniebnych baletnic z gracją łabędzie zeskakuje z białej szarfy, w tym momencie wstrzymałam oddech, bo chwilowy rozbłysk światła podczas uwalniania gołębi pokazał, że pod artystami nie ma żadnej siatki, a wszystkie akrobacje działy się na imponującej wysokości.
"Baletnica" nie spadła z hukiem, jak się tego spodziewałam, ale z gracją wylądowała w powietrzu na czubkach palców i zaczęła kręcić się jak prawdziwa baletnica. Przez sekundę myślałam, że tańczy na szklanej tafli, która została wysunięta, ale druga akrobatka rozbujała swoją szarfę i zrobiła piękny okrąg na wysokości wirującej w nicości baletnicy, ukazując, że nie ma tam nic, na czym można by stanąć. Na sekundę światła zgasły całkowicie i nastała ciemność, jednak po chwili nikłe tworzące niesamowitą atmosferę światło wróciło, a obie akrobatki były już na szarfach. Trapez za to był pusty, jeśli można tak powiedzieć, bo obsiadły go białe gołębie. Cały spektakl był magiczny dosłownie i w przenośni.
Zaświecił niebieski reflektor ukazując czarną sylwetkę akrobaty w białej masce, kłaniał się. Za nim stała mała przenośna kurtyna, reflektory zabłysły a światło przez nie wytwarzane ułożyły się w napis widoczny na ścianie namiotu "Ktoś na ochotnika?"
Mnóstwo rąk wystrzeliło w górę, akrobata wyprostował się i skierował swoją dłoń ,w kierunku rzędu, w którym siedziałam stronę, zupełnie jakby prosił kogoś do tańca. Osoba przede mną, która podniosła rękę zaczęła się podnosić, akrobata-iluzjonista pokręcił jednak przecząco głową i wskazał na mnie.
Zszokowana powoli podnosiłam się z miejsca dopingowana przez znajomych, co najdziwniejsze wcale się nie zgłaszałam.
Mijałam rzędy krzeseł i stanęłam koło iluzjonisty, odsłonił on ciemną kurtynę i pokazał, że nic za nią nie ma, potem nakłonił mnie gestem abym weszła za nią. Tradycyjny numer ze zniknięciem, pomyślałam. Nie zdziwiłam się kiedy kurtyna mnie zasłoniła, a wtedy otworzyła się zapadnia w podłodze i spadłam na miękkie poduszki.
Dostałam paraliżu gdy uświadomiłam sobie, że leżąc na na poduszkach w ciemnym pomieszczeniu pod sceną nie mogę się poruszyć. Moje mięśnie były zwiotczałe, nie czułam ich, nie mogłam ich "sięgnąć", nie wiedziałam co się dzieje. Myślałam, że moje serce przyśpieszy nic takiego się nie stało, byłam poza całkowitą kontrolą. Spróbowałam ruszyć się, wić, wydobyć z siebie głos nadaremno. Jakbym była skrępowana jakimiś więzami, które uniemożliwiają mi kontakt z ciałem.
Kolejno zapaliły się trzy świece, dostrzegłam, że znajduję się w solnym kręgu, z równo poustawianymi niezapalonymi świecami na solnej linii.
W słabej poświacie świecy trzymanej przez postać na przeciwko mnie, która zbliżała się do mnie powoli, a za nią tworząc trójkąt pozostałe.
-Opuść ciało tej dziewczyny i odejdź.-powiedziała, a za nią powtórzyły kolejne. A ja wpatrywałam się z niedowierzaniem w szare oczy pod białą maską i charakterystyczne fioletowe włosy nic nie rozumiejąc...

sobota, 22 lipca 2017

Rozdział speszialny #3

To już nie była ona. Ten sam uśmiech, ta sama maniera odgarniania grzywki za ucho, tak samo również przygryzała końcówkę ołówka gdy zastanawiała się nad jakąś sprawą. Wciąż gdy się czymś smuci, lub martwi gryzie się lekko w wewnętrzną stronę policzka, a za każdym razem jej twarz tak jak kiedyś przybiera wyraz poirytowanego chomika. Ale to nie była ona, już nie.
To nie była już ta dziewczyna, która wieczorem pisała staromodne listy, na czerpanym papierze, bo uznawała to za piękną i romantyczną tradycję, a potem wysyłała je do niego, bo tylko on rozumiał i doceniał to, że wolała ten rodzaj komunikacji od rozpowszechnionych maili i SMS. Wedłyg niej to co było napisane na papierze, miało duszę. To było prawdą, nawet jak na taką wiadomość oczekiwało się około tygodnia.
Gromadził wszystkie listy jakie od niej otrzymywał, były najcenniejszą rzeczą jaką posiadał, bo chociaż był tak daleko, czuł jakby była przy nim. Rozumiała, że nie zawsze mógł jej odpowiedzieć, a gdy udawała mu się wysłać nawet krótkiego SMS'a docierał do niego długi list o tym jak cieszyła się, że otrzymała od niego tą wiadomość.
Tęsknił za nią. Bardzo.
I wyczekiwał z utęsknieniem powrotu, aby móc znów ją zobaczyć. Uśmiechniętą o skrzących się oczach, miał wtedy nadzieję, że rzuci mu się w ramiona tak samo stęskniona jak i on.
Listy, które do niego docierały stawały się krótsze, pismo przestawało być takie staranne jak wcześniej. A gdy poznał przyczynę, jego świat prawie się zawalił, ale...
Była szansa, była...
A później nie było już nic.

Takie same gesty.

Ten sam głos.

Ten sam uśmiech.

Te same nawyki.

Ten sam

wygląd,

uśmiech,

nawyk,

głos,

wszystko

lecz...

To nie była ona.

Już nie.




Przepraszam po tysiąckroć miałam wrócić, a... dlatego teraz nie piszę, że wracam, postaram się, nic niestety nie mogę obiecać, oprócz tego, że blog nie zostanie usunięty, a posty będą się pojawiać nawet jeśli odstępy między nimi będą półroczne.
Pozdrawiam.

A to taki krótki rozdziałek speszialny, muszę znowu wejść w historię, a pisanie tego było naprawdę milutką odmianą.

Ciekawe czy zgadniecie o jakich postaciach jest tu mowa. Maluteńka podpowiedź, postaci te albo już się pojawiły albo było o nich wspomniane. Powodzenia :)
Nagrodą może być jeden spoiler na zadany mi temat (wielkość spoilera, wyznaczacie wy, oczywiście jeśli się na to piszecie).

(A i powtórzenie tych samych przymiotów na końcu jest celowe, więc proszę nie wypominać mi w komentarzach, "pisałaś to samo wcześniej". Dziękuję za uwagę)
Szablon wykonała Domi L