środa, 28 października 2015

Rozdział 9

Raven.
Mrugam oczami i z niedowierzaniem szczypię się w ramię, nie mogąc oderwać wzroku od ptaka, który również mi się przypatruje. Macha czarnymi skrzydłami.
To tylko sen, Raven, to tylko wytwór twojego umysłu. Nie powinnaś oglądać horrorów mając gorączkę, rzucają ci się potem na mózg, powtarzam sama do siebie w myślach.
Kruk znowu kracze i wylatuje przez otwarte okno, które zamyka się za nim jakby zrobiła to jakaś niewidzialna siła. Tak… to z pewnością wynik gorączki, albo zaczynam świrować. Wolę tą pierwszą opcję.
Biorę kilka głębokich wdechów, z powrotem opadam na poduszki i zamykam oczy.
Tym razem nie śniło mi się nic, absolutnie nic, tylko raz w odmętach mar sennych słyszałam jak jakiś kruk znowu wołał mnie po imieniu.

Tego dnia nie poszłam do szkoły, przynajmniej mogłam sobie dłużej pospać. Przez kolejne zamówione porcje jedzenia, nasze oszczędności zmalały jeszcze bardziej. Niedługo będę musiała rozejrzeć się za jakąś pracą, bo przy takiej ilości pieniędzy wydawanych na jedzenie, nie pożyjemy długo… to znaczy ja nie pożyję. Na dodatek muszę jeszcze odwiedzić galerię i kupić jakieś normalne ubrania, bo w szafie Lynn oprócz kilku T-shirtów i kilku par jeansów nic nie nadaje się do noszenia. Zastanawiam się czy te wszystkie różowe fatałaszki, spódniczki i kolorowe sweterki wciąż mają kisić się na dnie szafy czy oddać je potrzebującym. Tyle rozważań na mojej głowie.
Jednak pomimo tego, że większość dnia leżę sobie w łóżku pod pierzyną, to nie próżnuję. Udało mi się ustalić jaką muzykę lubię, jej!!! W tym mieszkaniu grało wszystko, dosłownie wszystko, od popu przez metal do rapu, aż w końcu odkryłam rock. Zakochałam się w Winged Skull, sama nie wiem czemu, ale jak tylko zarobię jakąś kasę to muszę, po prostu muszę kupić ich płytę.
Teraz szukam w necie jakichś senników, które wytłumaczyłyby mi w przynajmniej znikomym stopniu koszmar z minionej nocy, niestety nic nie udaje mi się znaleźć. Nagle przypominam sobie o czymś co jeszcze niedawno zaprzątało moją głowę. Bez zbędnego namysłu wpisałam frazę „Czy psy mogą widzieć duchy?”. Wujek Google twierdził, że owszem, zresztą nie tylko psy, większość zwierząt widzi i reaguje na zjawiska nadprzyrodzone. Przynajmniej jedno dręczące mnie zagadnienie zostało rozwiązane. I to nie przez skrzydlaka, który za każdym razem unikał tematu…
Nagle rozdzwania się mój telefon, patrzę zdzwiona na wyświetlacz. Jakiś nieznany numer… Ignoruj. Jednak ten ktoś nie chce dać się tak łatwo zignorować. Dzwoni i dzwoni, w końcu mam dość i odbieram.
-Czemu nie ma cię w szkole?-szybkie pytanie bez owijania w bawełnę. Roza? A, skąd ona ma mój numer?! Przecież nikomu go nie podawałam.
-Jestem chora, a skąd masz mój numer?
-Od Peggy.-A skąd PEGGY, do cholery ma mój numer?! Roza chyba czyta mi w myślach, bo szybko wyjaśnia.-  Wkradła się do pokoju nauczycielskiego i poszperała w twojej teczce. No cóż… współczuję z powodu choroby i życzę szybkiego powrotu do zdrowia. A! Lysiek o ciebie pytał, czyżby jakiś romansik?
-Roza!-niemal krzyczę do telefonu.-Znam Lysandra od niespełna tygodnia! Za dużo filmów romantycznych oglądasz, rzuciły ci się na mózg.
-Życie jest nieprzewidywalne, jeszcze raz życzę powrotu do zdrowia.-mówi i się rozłącza. Wzdycham i opadam z powrotem na poduchy.

Po dwóch dniach mojej nieobecności, narobiłam sobie niezłych zaległości. Teraz będę musiała ślęczeć przed książkami, albo po prostu to oleję, poszukam pracy, a później poprawię? Sama jeszcze nie wiem, wiem tylko, że za pracą na 100% muszę się rozejrzeć i to jeszcze dzisiaj. W drodze do ohydnie różowego budynku liceum cały czas rozglądałam się za siebie. Miałam nieodparte uczucie, że ktoś lub coś mnie obserwuje, jednak za każdym razem nie widziałam nic, tylko kruki siedzące na nagich gałęziach drzew spoglądające na mnie z góry, a mnie za każdym razem przechodził dreszcz, bo przypominał mi się koszmar z przed dwóch dni. Chyba powoli zaczynam odchodzić od zmysłów, może powinnam zgłosić się do psychologa? Ale co powiem? Tak naprawdę nazywam się Raven Hill i jestem martwa, ale tymczasowo przebywam w ciele Lynn Darcy, aby udowodnić aniołom i reszcie tałatajstwa z zaświatów, że nie popełniłam samobójstwa. Na dodatek od jakiegoś czasu mam wrażenie, że prześladuję mnie kruki. Jestem pewna, że przed końcem sesji wysłałby mnie do psychiatry…
Na dziedzińcu, znowu dopada mnie to dziwne uczucie, ze jestem obserwowana. Rozglądając się wokół nie zauważam przechodzącej obok mnie dziewczyny i wpadam na nią. Obie zderzamy się głowami i lądujemy na tyłkach.
Wokół nas walają się kartki papieru. Rysunki? Szkice? Szybko podnoszę się z ziemi i pomagam je zbierać do zielonej teczki dziewczyny i dopiero teraz patrzę z kim dokładnie się zderzyłam. Dziewczyna jest mniej więcej mojego wzrostu (Jest! Nareszcie nie czuję się jak jedyny krasnal w tej szkole!) o jasnoszarych oczach i fioletowych włosach do ramion, ubrana w szary płaszcz. Podaję jej teczkę z rysunkami.
-Nic ci nie jest?-pytam się jej bo patrzy na mnie wielkimi ni to zaskoczonymi ni wystraszonymi oczami.
-N-n-nic.-duka i czym prędzej ucieka do budynku, oglądając się na mnie przez ramię. Jest tak blada jakby przed chwilą zobaczyła ducha.
Dziwna osóbka, mówię w myślach i wzruszam ramionami. Oby lekcje mi się nie dłużyły… za nadto.

Czy ja wyglądam jak dziewczyna na posyłki? Nie wydaje mi się, ale gdy jędza od chemii wysyła mnie do klasy muzycznej po dziennik powstrzymuję się od zjadliwego komentarza i wykonuję polecenie, nie mam zamiaru dodawać sobie kłopotów. I tak siedzę w kozie aż do odwołania, a na wiosnę będę chwasty pielić. Czasem lepiej zamknąć ryj i położyć uszy po sobie.
W klasie muzycznej zastaję Irys. Siedzi na krześle i stroi gitarę. Patrzę na instrumenty w futerałach zamknięte w szklanych szafach i na nuty porozrzucane po ławkach. Prawdopodobnie przed chwilą skończyły się klubowe zajęcia.
-Grasz?-pytam siadając obok rudowłosej. Dziennik przecież nie zając, nie ucieknie, zawsze może trochę poczekać, a mi minie większa część chemii. Nieświadoma moich wewnętrznych rozważań Irys uśmiecha się miło.
-Trochę, ale nie najlepiej mi to wychodzi, wolę grać na skrzypcach.-No to wyższa szkoła jazdy. Patrzy na mnie wciąż się uśmiechając. Nie mam pojęcia dlaczego, ale ten szeroki nie złażący jej z twarzy uśmiech zaczyna mnie drażnić, a spojrzenie roziskrzonych niebieskich oczu nie wydaje mi się wcale szczere. To dziwne, że ta dziewczyna zgrywa szkolną „słodką idiotkę”. A może to mi coś się wydaje… No cóż, ostatnimi czasy mam manię prześladowczą, mam wrażenie, że wszystkie kruki w okolicy gapią się tylko na mnie. Prawdopodobnie zaczynam wariować, no cóż przynajmniej nie będzie nudno. A skoro ruda jak na razie jest dla mnie miła to nie ma sensu snuć jakichś durnych teorii, już wystarczająco sobie nagrabiłam u ludzi z liceum.
-Chcesz spróbować?-pyta. Kiwam głową. Sama nie wiem czemu, automatycznie. Nawet nie mam pojęcia czy potrafię grać! No cóż, jak nie spróbuję to się nie przekonam…
Moje palce układają się na gryfie jakby robiły to już niezliczoną ilość razy. Struny drgają, a instrument wydaje z siebie pierwsze dźwięki, moje palce natychmiast zaczynają wygrywać tylko im znaną melodię… Patrzę na moje dłonie oniemiała, a w mojej głowie zaczyna wirować…
Chaos. Tylko tak da się opisać to co się dzieje w piwnicy. Kolorowe reflektory walą po gałach, rozwrzeszczany tłum nastolatek wgniata mnie w ścianę. Pierwszy koncert w historii naszej durnej szkoły, był jednak dobrym pomysłem, jakoś trzeba było zebrać te fundusze, które przepadły podczas feralnego biegu na orientację…
Dźwięki uderzają we mnie ze wszystkich stron, mam wrażenie, że wszystkie dziewczyny tłoczące się wokół mnie zaraz mnie zgniotą i stanę się ludzką miazgą. Mimo tego, że wszystkie łby uniemożliwiają mi zobaczenie sceny uśmiecham się szeroko. Ja zawsze w nich wierzyłam, zawsze i wreszcie się udało. Kto wie, może ktoś tutaj szepnie słówko znajomym, którzy opowiedzą swoim znajomym i wieść się rozniesie. Kto wie, może mają szansę zaistnieć w przemyśle muzycznym. Wodzę wzrokiem po rozwrzeszczanych dziewczynach, no fanki już mają, jednak to ja zawsze będę tą pierwszą i będę ich numerem jeden.
Wrzeszczę razem z tłumem. Kas właśnie gra solówę na gitarze, Staję na palcach, chciałabym coś zobaczyć, jednak z moim wzrostem nie mam co na to liczyć. Nie dość, że wszystkie dziewczyny wokół są ode mnie wyższe, to jeszcze ubrały szpilki. Teraz to dopiero czuję się jak krasnal. Piosenka się kończy. Nagle słyszę głos Kasa przez mikrofon i staję jak wryta.
-A teraz mała niespodzianka. Zagra z nami ktoś jeszcze. Raven, ruszaj tyłek i na scenę!-Nie!!! To nie może być prawda. Uduszę go, jeszcze mi za to zapłaci, ale muszę się stąd jak najszybciej ulotnić. Schylam się, choć z moim metr sześćdziesiąt nie jest to konieczne, i brnę do wyjścia.
-No ile można czekać-słyszę jego prychnięcie.-Drogie dziewczyny widzicie to czarnowłose coś co w tej chwili przeciska się do wyjścia? Jeśli tak, ta która ją zawlecze na scenę dostanie dedykację przy następnej piosence.-Już widzę jak uśmiecha się półgębkiem. Teraz już nie brnę do wyjścia, ja dosłownie rzucam się do ucieczki. Lecz tłum mnie łapie, szarpie mną i popycha w stronę sceny, a gdy już pod nią jestem zostaję natychmiastowo wciągnięta na górę czerwonowłosego, którego w tym momencie pragnę udusić. Jednak zamieram gdy patrzę na tłum pode mną, wszystkie reflektory kierują się na mnie. W głowie rozbrzmiewa mi wyimaginowany ni to krzyk ni to jęk Rozalii. Bo taka ja, z rozczochranymi kłakami, w pomiętej, czarnej koszulce z logiem Winged Skull,  granatową bluzą przewiązaną na pasie, ciemnych obdartych w kolanach jeansach i wiernych, znoszonych glaniakach, stoję właśnie na scenie obok chłopaków, dla których Roza przez tydzień przygotowywała kostiumy.
Gula staje mi w gardle, wszyscy się na mnie gapią, mam  ochotę zapaść się pod ziemię lub zeskoczyć ze sceny, chociaż tego ostatniego nie zrobię, bo wysokość zacznie troić mi się w oczach. Niech przestaną się na mnie lampić, nienawidzę być w centrum uwagi. Za dużo osób, zbyt dużo oczu obserwuje każdy mój ruch, brzuch natychmiast zaczyna mnie boleć.
Kas zabiera gitarę naburmuszonej Irys i podaje mi ją, co na chwilę przywraca mnie do rzeczywistości.
-Zabiję cię.-warczę do niego. Ten wybucha śmiechem. I jeszcze bardziej mierzwi moje włosy, krzywię się, teraz to na pewno na łbie mam niezłą szopę. Nagle dostrzegam coś kątem oka, już wcześniej widziałam stroje chłopaków więc zbytnie to dla mnie zaskoczenie nie było, ale ten szczegół wcześniej umknął mojej uwadze.
-Czy ty masz spinki we włosach?!- wypalam zaskoczona dość głośno.-Żałuję, że padła mi bateria w telefonie, bo mogłabym cię szantażować do końca życia.- Teraz to on się krzywi.
-Zamknij się i graj.-prycha, a ja uśmiecham się półgębkiem, a on podaje tytuł tak dobrze znanej mi piosenki. Moje palce instynktownie układają się na gryfie, lecz gdy już mam zacząć grać, coś mnie powstrzymuje. Spartaczę to, na pewno coś spartaczę, a wszyscy ci ludzie to zobaczą. Nigdy nie występowałam na scenie, granie razem z Kasem u niego w piwnicy lub branie udziału w próbach zespołu to jedno, występ przed publicznością to drugie, nigdy się na to nie odważyłam i nie chciałam się odważyć, dlatego za wszelką cenę odmawiałam dołączenia do zespołu, aż tu nagle Kas wyciąga mnie szturmem na scenę. Wielkie dzięki!
-Wszystko będzie okey, graj-szepcze do mnie Kastiel.
Nie mogę się jednak przełamać, dopiero gdy dłoń Lysandra zaciska się na mojej i  chłopak dodaje mi otuchy delikatnym uśmiechem, po czym zaczyna śpiewać zbieram się w sobie, a moje palce zaczynają wygrywać tak dobrze znaną mi melodię. Skoro cichy i spokojny Lys daje radę, ja też dam. Powoli zaczynam się odprężać na scenie, a trema stopniowo mija. Ostatnie co widzę zanim całkowicie pogrążam się w muzyce i tej dziwnej energii płynącej od tłumu, to dziwne ukradkowe spojrzenie Kastiela, którym obdarzył najpierw mnie, a później białowłosego.
Rzeczywistość stopniowo do mnie wraca, falami, jeszcze miesza się z fragmentami wspomnienia. A dzieje się to akurat wtedy gdy moje palce kończą wygrywać melodię. Irys patrzy się na mnie rozszerzonymi ze zdziwienia oczami i lekko uchylonymi ustami.
-Skąd to znasz?- z transu całkowicie wyrywa mnie niemal oskarżycielskie warknięcie. Gwałtownie odwracam głowę w stronę drzwi, a moje spojrzenie natrafia na znany mi czerwony łeb i zimne szare oczy. No pięknie… 

Rozdział nie wyszedł mi za bardzo :( Musicie mi wybaczyć, ale głowa mnie boli , do długich również za bardzo nie należy... Znowu przepraszam
Co one-shota to jest już napisany i czeka sobie na 5 listopada.

piątek, 23 października 2015

Rozdział 8

W końcu skończyła się moja „kara” o ile granie na konsoli z Arminem można nazwać karą. Jednak cieszę się, że mogę już wrócić do domu. Głowa boli mnie jeszcze bardziej, ledwo się wlokę, jest mi cholernie zimno chociaż mam na sobie ciepłą kurtkę, jestem opatulona szalem, a z pod czapki ledwo wystają mi oczy. Nie mogę się doczekać kiedy wlezę pod kołderkę z kakałkiem i obejrzę jakiś odmużdżający film.  Tak tylko o tym marzę. A później się wyspać i mieć ten dzień z głowy.
Oczy co chwilę same mi się zamykają, jeszcze tylko kawałek, jeszcze tylko kawałek i spać, kawałek i spać. Powtarzam sobie w myślach. Już nawet nie chcę kakała i filmu, w tym momencie sen jest spełnieniem moich najskrytszych pragnień.
Chyba przymykam oczy na dłuższą chwilę, bo nagle potykam się o coś, prawdopodobnie o moje własne nogi. Pewnie leżałabym teraz jak długa na chodniku gdyby skrzydlak, który wlekł się za mną w porę mnie nie złapał. Szybko wyburkuję podziękowanie i mocniej zaciskam szalik na szyi. Boże, jak mi zimno!
-Dlaczego w końcu nie przestaniesz się zgrywać i przyznasz się również przed samą sobą, że jesteś chora.- Wzdycha. Odwracam się gwałtownie (na tyle gwałtownie, aby znów się nie wywalić) na pięcie i patrzę mu prosto w oczy, co pewnie wyglądałoby komicznie, bo z moim wzrostem muszę zadzierać głowę do góry. Patrzy na mnie jakby ta cała sytuacja go nużyła. Na policzki wstępują mi gniewne rumieńce.
-Co wy wszyscy macie z tą chorobą?! Najpierw Lysander, później Armin stwierdził, że jestem dziwnie blada i powinnam się położyć, a teraz ty! Może jeszcze Kastiel nagle wyskoczy z krzaków by dać mi herbatkę Teraflu na przeziębienie!- mój chwilowy wybuch kończą zawroty głowy i niespodziewany, niechciany atak kaszlu. –Jestem okazem zdrowia- dodaję szybko próbując jakoś zatrzeć ten atak kaszlu.
-Uważaj, bo jeszcze uwierzę.-Ken przewraca oczami.- Trzeba było dłużej walczyć na śnieżki bez kurtki i częściej wpadać w śnieg.-burczy. Ma rację, ale nie zamierzam się przyznawać do porażki. Nie mogę być chora, nie chcę zmarnować nawet jednego cennego dnia leżąc w łóżku z gorączką. Czy tego chcę czy nie czas nieubłaganie mnie goni, a mój rok kurczy się, co prawda powoli, ale się kurczy. Dlatego jak tylko wrócę do domu nafaszeruję się witaminami i czymś na odporność, strzelę sobie kawę, żeby jako tako funkcjonować i nie dam się tej pieprzonej chorobie.
Zadzieram głowę do góry i zmierzam twardym krokiem w kierunku domu puszczając mimo uszu jego komentarz. W sumie to powinnam unikać z nim rozmów nie tylko w szkole, ale i w innych miejscach, gdzie mogą zobaczyć mnie ludzie. Zostanie krzykniętą wariatką jakoś nie widnieje w moich planach na przyszłość.
Niestety nie jest mi dane odejść z godnością gdyż jak to ja muszę się poślizgnąć na oblodzonym bruku i lecę do tyłu. Nie wiem czemu, ale świat ma dziwną tendencję do uciekania mi spod nóg, dlatego też cichym piskiem zamykam oczy i czekam na spotkanie z ziemią. Nic takiego jednak nie ma miejsca, zdziwiona otwieram oczy. To skrzydlak mnie złapał, znowu.  Durne nogi, przestańcie się ślizgać i potykać, przez was wychodzę na jeszcze większą niezdarę niż jestem.
-Ciągłe łapanie cię, robi się już nudne.-burczy i ustawia mnie z powrotem do pionu. Otrzepuję się z resztek straconej godności.
-Nikt cię o to nie prosił.- odburkuję pod nosem i ponawiam mój marsz zombie tym razem uważnie patrząc pod nogi. Skrzydlak przyśpiesza kroku.
-Ach tak?-patrzy na mnie z ukosa.-Następnym razem rąbniesz tyłkiem o chodnik.
-Nie będzie następnego razu- syczę. Prycha pod nosem co jest równoznaczne z kpiącym „Czyżby?”.
-Chociaż w sumie masz rację, nie będzie następnego razu.
-C-co ty…-dukam. Skrzydlak w ułamku sekundy znajduje się przy mnie nachyla się i podcina mi ręką nogi. Prawie łbem o chodnik zaryłam, za szczęście łapie mnie w ostatniej chwili i podnosi się, ze mną na rękach. Moje spojrzenie automatycznie leci w dół i chcąc czy nie chcąc mocniej obejmuję skrzydlaka.
-Postaw mnie na ziemi- mówię dobitnie, mam nadzieję, że w moim głosie nie słychać błagalnej nutki.
-Nie mów, że nawet na takiej wysokości masz pietra.-śmieje się.  Nie mam mowy, nie przyznam mu racji, chociaż kątem oka wciąż obserwuję odległość dzielącą mnie od ziemi, a w moich oczach z niewielkiej robi się coraz większa i większa. Niemal natychmiast odrywam od niej wzrok.
-N-no co ty.-prycham.-Po prostu lubię twardo stąpać po ziemi, a nie dyndać nad nią zdana na czyjąś łaskę i niełaskę. A propos dyndania w powietrzu… czy to nie jest zbyt dziwne, ludzie się gapią.- Co prawda gapili się już od jakiegoś czasu w ich mniemaniu gadam do siebie, a taka nastolatka nie należy do często spotykanych widoków, a lewitująca ponad metr nad ziemią, no to już nie jest tylko widok mało spotykany. To widok, który mówi „O, cześć! Znam super miejsce dla ciebie! To taki duży dom, nazywa się psychiatryk, dają tam super ubranka, akurat mają promocję i rozdają za darmo, jest twój rozmiar! Zgłoś się zanim ucieknie okazja!!!”
-Jest ciemno, za chwilę każdy odwróci wzrok nie przyznając się, że widzą to co widzą, zaczną ignorować ten fakt a za kilka dni większość z ich po prostu uda się do psychologa.-bagatelizuje sprawę Kentin.-Wyluzuj.-prycha.- I wyjaśnijmy sobie jedno, tacham cię do domu tylko dlatego, że strasznie się wleczesz i nie mam bladego pojęcia gdzie ukryłaś klucze.
-Jasne, jasne. Uważaj, bo uwierzę.- uśmiecham się półgębkiem.

W głowie mi się kręci coraz bardziej i czuję się jakby biegało po niej w te i we wte stado słoni, a każdy ich ciężki krok obijał mi się o czaszkę. Jednak gdy dotarliśmy do naszego mieszkania, pojawił się inny problem. Duży, wielki, ogromny problem, na który spoglądamy z przerażeniem. I ja i Ken  zdruzgotani wpatrujemy się w jeden punkt. A jest nim coś niewyobrażalnie koszmarnego, coś co jest zbyt straszne na pojawianie się w koszmarach sennych…
….pusta lodówka.
Wpatrujemy się w świecące pustakami półki, a nasze brzuchy łączą się z nami w bólu, bo w tym samym momencie zaczynają burczeć. Nasze spojrzenia w końcu odrywają się od tego okropnego widoku i mierzymy się nimi.
-Trzeba było zrobić zakupy!-krzyczymy na siebie równocześnie.-Ja?! To ty powinieneś/powinnaś to zrobić.- syczymy jednocześnie i odwracamy się do siebie plecami jak obrażone dzieci. Pusta lodówka nie byłaby taka straszna, gdybyśmy wczoraj nie ogołocili szafek, ze wszystkich płatków, krakersów, zupek chińskich i tym podobnych. To przerażające jak w tym domu szybko znika jedzenie. Ale, że ja jestem duchem w obcym ciele, a skrzydlak powoli przyzwyczaja się do świata materialnego, a że oboje nie przestajemy istnieć w wymiarze duchowym i egzystujemy na dwóch płaszczyznach to jedzenie znika zanim zdąży na dobre się pojawić. Prościej mówiąc zawsze jesteśmy głodni, chociaż skrzydlak na początku zastrzegał, że nie potrzebuje żarcia. Kłamca, gadał tak tylko po to by mnie wnerwić i wysłać do sklepu.
Głód znowu się odzywa, mam wrażenie, że wszyscy słyszą jak nam kiszki marsza grają.
-Kto jest za tym by zamówić pizzę?- olśniewa nas jednocześnie i oboje podnosimy ręce do góry jak podczas głosowania w podstawówce. Jeśli chodzi o żarcie, zawsze jesteśmy jednomyślni, a w każdym razie w większości przypadków…

Leżę sobie owinięta w kocyk, z parującym kubkiem cappuccino w ręce. Jak wcześniej było mi okropnie zimno tak teraz czuję jakbym gotowała się od środka, ale jak tylko się odkryję od razu zamarzam. Powieki raz po raz mi się zamykają, chyba mam  gorączkę… No dobra, jednak jestem chora, przyznaję się bez bicia. Obok mnie na kanapie siedzi skrzydlak. Okazało się, że jest jeszcze jednak rzecz poza żarciem, w której się zgadzamy. A mianowicie filmy. Jako, że jestem chora to ja mam prawo do pilota, a ten kto ma pilota ma władzę, niemal usłyszałam nieme westchnienie ulgi skrzydlaka, gdy dowiedział się, że nie jestem z tych co lubią romansidła. Nie, nie. Horrory, kino akcji, kryminały, to lubię.
Właśnie głupia bohaterka w filmie schodzi do piwnicy.
-O co się zakładasz, że coś zaraz wyskoczy?-pyta Ken. Wzruszam ramionami ignorując pytanie.
-Dlaczego to zawsze musi być piwnica, albo strych? Dlaczego resztki zgniłego jedzenia nie rzucą się na nią jak otworzy lodówkę i nie wyżrą jej oczu?-prycham. Skrzydlak wzdycha.
-Gorączka wyżarła ci mózg-kwituje.- I dlaczego ciągle gadasz o żarciu? Pizza jeszcze nie doszła, przez ciebie głodnieję jeszcze bardziej.- Jakby na potwierdzenie jego słów kiszki znów zaczynają nam grać marsza. Nagle słyszymy dzwonek do drzwi.
-No nareszcie!-wzdychamy jednocześnie. Po szybkiej grze w kamień, papier, nożyce o to kto ma otworzyć Kentin zwala się z kanapy. Otwiera drzwi. Dostawca wodzi wzrokiem lecz nic nie widzi. Skrzydlak zabiera od niego pudełko dużej pizzy peperoni z podwójnym serem i wciska do ręki skołowanego dostawcy banknoty po czym zamyka drzwi.
-Pizza 35 $, dostawa 10$, mina dostawcy…bezcenna- kwituję z wielkim uśmiechem na ustach.
Nie mija nawet połowa filmu, jak zaczynam zasypiać. Powieki ciążą niczym ołów, a głowa opada na ramię skrzydlaka. W pewnym momencie nie mam siły nawet jej podnieść. Zasypiam…
Czuję jak zmieniam miejsce położenia, próbuję bez otwierania oczu wybadać co się dzieje. Słyszę ciche kroki, trochę mną kołysze i słyszę astralny odpowiednik bicia serca. Po chwili wszystkie elementy układanki łączą się w całość. Ken niesie mnie do mojego pokoju. Słyszę skrzypienie drzwi, a chwilę później skrzydlak kładzie mnie na łóżku i zakrywa kołdrą. Moich uszu dociera jeszcze odgłos zamykanego okna, ciche trzaśnięcie drzwi i cichnące kroki na korytarzu. Po czym znów zapadam w ciemność…

Biegnę. Moje buty stukają po bruku w ciemnej uliczce. Nie widzę budynków, panuje prawie idealny mrok przerywany tylko słabym blaskiem księżyca i ulicznych latarni rozstawionych co sto metrów, które wyglądają jakby zaraz miały zgasnąć.
Nie wiem dlaczego biegnę, nie wiem czy coś mnie goni czy nie. Po prostu czuję, że muszę biec, tylko tego jestem pewna, pod żadnym pozorem nie mogę się zatrzymać. Moje buty rozchlapują kałuże. Pędzę dalej nie oglądając się za siebie.
Słyszę karakanie kruków, przenikliwe, wrzaskliwe. Nie wiem ile ich jest, są coraz bliżej, słyszę je coraz wyraźniej. Trzepot czarnych skrzydeł i to potworne krakanie. Ono wgryza mi się w mózg, przenika do kości. Mam wrażenie, że słyszę tylko je, ciągle kraczą, głośniej i głośniej. Ten dźwięk obija mi się w głowie, nie mogę skupić myśli. To rozsadza mi głowę od środka. Zatykam uszy dłońmi, to nic nie daje, wciąż kraczą. Biegnę, nie mogę się zatrzymać, muszę biec.
Raven. Raven. Raven.
Mam wrażenie, że kruki już nie kraczą, one wrzeszczą. Wrzeszczą mi w głowie i poza nią, a ten nieustający hałas układa się w moje imię. Kruki powtarzają je, kraczą. Ta potworna kakofonia rozdziera mnie od środka.
Raven. Raven. Raven.
Są coraz bliżej. Już nie biegnę, już uciekam. Czuję czyjś wzrok na sobie, ktoś przewierca mnie spojrzeniem. Przechodzą mnie dreszcze, ciało powoli staje się jak z waty, trudniej mi się ruszać. Kruki posiadały na latarniach. Wpatrują się we mnie paciorkowymi oczami. Wciąż kraczą i kraczą. Głowa mi pęka.
Raven. Raven. Raven.
Latarnie mrygają, gasną jak zdmuchiwane świeczki, jedna po drugiej.
-Nie!-wrzeszczę. Moje ciało wiotczeje, to coś się zbliża, czuję tą dziwną lodowatą obecność. Kruki podrywają się do lotu, kierują się wprost na mnie. Wciąż próbuję biec, lecz mam wrażenie, że poruszam się zbyt wolno, jakbym ugrzęzła w smole.
Czarne ptaszyska atakują mnie. Wbijają szpony w moje ciało. Krzyczę. Wszędzie widzę plątaninę dziobów, szponów i czarnych skrzydeł. Jest ich coraz więcej.
Raven. Raven. Raven.
Upadam na bruk, czuję zapach krwi, mojej krwi. Kruki zbijają się czarną chmarą nade mną, biją skrzydłami powietrze. Próbuję się czołgać.  Nie mam sił, wszystko mnie boli, a moje ciało zachowuje się jakby było po części sparaliżowane, jakbym brnęła w smole.
Z nieba spadają czarne pióra. Kruki cichną, nikną. Zostają tylko pióra, które powoli spadają z nieba. Latarnie zapalają się. Mój oddech zamiera w piersi z niemym okrzykiem przerażenia. Wszędzie leżą truchła kruków, fragmenty ciał. Czarne pióra opadają i wpadają w kałuże. W kałuże krwi.
Słyszę czyjeś kroki za mną. Nie mogę się ruszyć, jestem jak skamieniała. To coś się zbliża…
W mojej głowie rozlega się okropne, głośne krakanie, a nocną ciszę rozdziera krzyk. Mój krzyk.

Gwałtownie się budzę, nie mogę złapać oddechu. Nie otwieram oczu. Nocne, zimne powietrze dostaje się do pokoju drżę, a przecież okno było zamknięte, prawda? Tak mi się w każdym razie wydaje. Przecieram oczy i zbieram się w sobie, żeby je otworzyć, zwlec się z łóżka i zamknąć to okno. To tylko sen, tylko sen, powtarzam w myśli i powoli się uspokajam.
Wdech, wydech, wdech, wydech. Tylko sen.
Otwieram oczy i prostuję się do pozycji siedzącej i zamieram w bezruchu spoglądając ku oknu. Okno jest otwarte na oścież, firany poruszają się na wietrze, a na parapecie siedzi bacznie przyglądający mi się wielki kruk. Rozpościera skrzydła i składa je z powrotem. Nie mogę oderwać od niego wzroku. Jestem jak sparaliżowana, lecz wcale się nie boję. Nie wiem co się dzieje, przyglądam się czarnym piórom, lekko zarysowanym przez taflę księżyca. Ptak przekrzywia głowę i wpatruje się we mnie czarnymi oczami.
Nagle otwiera dziób i kracze przeciągle. Przechodzi mnie dreszcz, bo zamiast zwykłego krakania, słyszę moje imię.
Raven.


I w tym rozdziale dochodzi do małego na pierwszy  rzut oka nic nie wnoszącego do fabuły wydarzenia, które można nazwać przełomem. Raven jeszcze tego nie wie, ale jej "zwykłe" życie w tym momencie zaczyna chylić się ku upadkowi.
Mam pytanko, robić one-shota? Nie będzie on za bardzo powiązany z główną fabułą i nie będzie zdradzać wiele. Tak więc robić czy nie? Jeśli tak zostanie on wstawiony 5 listopada o 19.35. Jakaś podpowiedź co do treści? (patrz poprzednie zdanie)

poniedziałek, 19 października 2015

Rozdział speszialny*

Dziękuję wam za ponad 1500 wyświetleń! Jesteście najlepsze. Dlatego daję wam bonusik w formie tego rozdziału :) Proszę napiszcie w komentarzach co o nim sądzicie i czy mam zrobić więcej rozdziałów tego typu. Jeszcze raz bardzo wam dziękuję!
Ps. rozdział 8 pojawi się nie długo, przepraszam za zwłokę, ale brak czasu daje mi się trochę we znaki

  10 lat wcześniej

Siedzi na ławce nudząc się. Gdzieś niedaleko jego starszy o 8 lat brat podrywa jakąś dziewczynę. Przewraca oczami. Patrzy jak inne dzieci bawią się na placu. Śmieją się, zjeżdżają razem na zjeżdżalni, bawią się w berka. Widzi jak kilka chłopców bawi się w "policjantów i złodziei". Zazdrości im, nigdy nie umiał się porozumieć z innymi. W końcu przywykł do byciu na uboczu i do traktowania go jak dziwaka, do którego lepiej się nie zbliżać. Nawet jego brat Erick uważał go za dziwadło, nigdy co prawda tego nie powiedział, ale on wiedział swoje. No cóż... ktoś zawsze musiał być odludkiem, padło na niego.
W piaskownicy dostrzega blondyna i blondynkę, najprawdopodobniej rodzeństwo. Chłopiec dokuczał siostrze. Ciągnął ją za włosy, a ona piszczała i uciekała trzymając w dłonie lalkę Barbie.
Brat ją goni, a blondynka potyka się. Lalka wypada jej z ręki. Chłopiec zaczyna się śmiać i jednym ruchem odrywa lalce głowę. Blondynka zaczyna ryczeć, wyrywa bratu pozostałości po Barbie i biegnie prosto ku ławce, na której siedzi czarnowłosy samotnik, który przygląda się całej sytuacji.
Blondyna okropnie beczy trzymając popsutą lalkę. Ale przecież to tylko lalka! Kupi sobie nową i tyle, poco beczeć? Czarnowłosy nie rozumie o co tyle krzyku.
-Weź się w garść to tylko lalka.- burczy do blondyny jednak, to przyniosło skutek odwrotny do zamierzonego. Blondyna wciąż zalewa się łzami, a on jak większość facetów nie potrafił nie zareagować na dziewczęce łzy. Nie potrafił się odnaleźć w takiej sytuacji więc wbijając sobie do głowy, że robi to tylko i wyłącznie dlatego, że wycie dziewczyny drażni jego uszy zabiera od niej tą durną lalkę. Ta patrzy na niego zaskoczona załzawionymi oczami. Niemal natychmiast odwraca wzrok i naprawia Barbie, co wcale trudne nie było, a blondyna równie dobrze sama mogła to zrobić zamiast beczeć. Oddaje lalkę właścicielce, a ta z wielkim uśmiechem przytula go i biegnie dalej. Powiedzieć, że jest zdziwiony jej postawą to mało, był nią zszokowany. W ogóle nie rozumiał jej zachowania. Chyba nigdy nie zrozumie dziewczyn. Wzdycha i wzrusza ramionami. Jednak coś znowu przykuwa jego uwagę, bo nie tylko on obserwował zaistniałą sytuację z udziałem blond rodzeństwa.

Była to czarnowłosa dziewczynka. Niziutka, chuderlawa z grzywką zasłaniającą oczy, którą co chwila musiała odgarniać. Małe chuchro w puszystej, beżowej bluzie z wizerunkiem misia trzymającego serduszko. Ona również była sama, oddalona. Ukryta w cieniu dużego dębu, którego liście zaczynały zmieniać kolor. Tego dnia jest w okropnie parszywym humorze. Nie wpuszczono jej na izbę przyjęć, ciotka musiała zostawić ją w tym parku obok szpitala albo u śmierdzącej naftaliną starej sąsiadki. Dziewczynka wolała park i obiecała, że będzie grzeczna i nigdzie sobie nie pójdzie. Chociaż bardzo się martwiła postanowiła wszystkie swoje uczucia zachować dla siebie.
Obserwuje rodziny z mieszaniną smutku i tęsknoty, jednak pewna scena mocno przykuwa jej uwagę.
Automatycznie cały smutek, przygnębienie, dezorientacja i rozdrażnienie daje o sobie znać z podwojoną siłą, jednak władzę przejmuje to ostatnie. Podnosi się z trawy, otrzepuje szybko tyłek i na chudych nogach zmierza ku blondynowi. Chłopak śmieje się z blondynki i wyśmiewa jej głupotę przy swoich kolegach. Dziewczyna czuje, jak na jej policzki wstępują gniewne rumieńce.
-Czego tu szukasz mała?- spojrzał na nią z góry jak na karalucha, którego w każdej chwili może rozgnieść butem. Automatycznie zgrzytnęła zębami. Była niska, owszem, ale nie lubiła jak jakiś rozpieszczony bachor mówił na nią "mała".
-Wyjaśnijmy coś sobie, głupku.-wysyczała trącając go w pierś.-Jesteś bratem tej dziewczyny, tak? To zachowuj się jak brat, a nie jakiś debil z manią wyższości i skłonnością do destrukcji. Jesteś tylko rozkapryszonym bacho...- nie kończy bo jego dłoń mocno zaciska się na jej nadgarstku. To boli, ale nie daje tego po sobie poznać. Koledzy blondyna patrzą na nią kpiąco.
-Taki karakan, a taki wyszczekany.-Śmieje się. Wszyscy się z niej śmieją.-Lepiej biegnij do mamusi, mała.- I w tym momencie jej emocje sięgają zenitu, a nerwy puszczają. Dobrze wie, że albo się rozpłacze, czego wolałaby uniknąć w towarzystwie tych głupków, albo komuś przywali. Oczywistym wyborem była opcja numer 2. Nawet się nie orientuje kiedy jej piąstka leci na spotkanie z nosem blondyna...

Można było o nim powiedzieć wiele, że jest odludkiem i bywa czasem wredny i irytujący, ale nie znosił gdy jakiś debil pastwił się nad słabszymi od siebie dziewczynami. A gdy zobaczył, że to chuchro samo pcha się w kłopoty i wygląda jakby zaraz miało się rozbeczeć. Postanowił się wtrącić.
Nie rozumiał co kierowało tą dziewczyną, głupota czy brawura i w sumie nie za wiele go to interesowało. Miał po prostu już dość łez na dziś, a utarcie nosa temu blondynowi poprawiłoby mu trochę nastrój.
-Lepiej biegnij do mamusi, mała.-Blondyn i jego paczka zanoszą się śmiechem. On się krzywi, lecz gdy już ma zareagować i się wtrącić. Ta mała, chuderlawa osóbka w sweterku z misiem bierze zamach i wali blondyna pięścią w nos, aż mu głowa odskakuje do tyłu. No, musiał przyznać, że tego się nie spodziewał. I znowu w jego głowie pojawia się pytanie, brawura czy głupota?
Blondyn czerwienieje na twarzy, a z jego nosem jest chyba coś nie tak. Ma mała uderzenie, to trzeba jej przyznać. Aż miło się patrzy jak takie chuchro ustawia do pionu większego od siebie idiotę.
Pozostali śmieją się. Mała również jest czerwona i rozmasowuje obolałą pięść. I tą chwilę nieuwagi wykorzystuje blondyn. Bierze zamach i zamierza jej oddać. Jednak czarnowłosy z typowym dla siebie cwanym uśmiechem łapię go za rękę, zanim ten zdąża całkowicie wyprowadzić cios.
-Chcesz się bić, to z równymi sobie. Ta mała to nie twoja liga, bije cię na głowę. -Blondyn zgrzyta zębami, a czarnowłosa odgarnia grzywkę na bok i patrzy na niego zdumionymi wielkimi oczami o dziwnym kolorze. Nie fioletowym i nie błękitnym, takim bardziej pomiędzy.
Blondyn wyrwał rękę i odwracając się na pięcie ze zgrzytnięciem zębami poszedł w swoją stronę, a za nim jego kumple.
-Chyba należy mi się jakaś forma podziękowania?- wypala patrząc na dziwnooką z kpiną. Ta podpiera się pod boki.
-Czekaj, a i tak się nie doczekasz.-prycha z wyraźną irytacją. Odwraca się na pięcie i już chce odejść, jednak grzywka znów opada jej na oczy i potyka się o pierwszy lepszy kamień. W ostatnim momencie udaje mu się ją złapać. Dziwnooka szybko się wyrywa i wygląda na zakłopotaną.
-I co? Aż tak trudno wydusić podziękowanie? Nie wszyscy chłopcy są tacy jak ten debil- wzdycha, gdy widzi, że mała patrzy na niego jak na naprawdę irytującego osobnika, który z niewiadomych powodów się do niej przyczepił. W sumie miała trochę racji tak na niego patrząc.
-Dobra, nie wszyscy to zidiociałe głupki, przyznaję.-tym razem to ona wzdycha.-I dzięki-wydusza z siebie.- Jestem Raven.
-Kastiel-odpowiada. Dziewczyna znów się odwraca i idzie do swojej kryjówki pod dębem.
-Jeśli zastanawiasz się nad kolorem moich oczu, to są fiołkowe.-rzuca dziwnooka przez ramię idealnie odgadując jego myśli.

piątek, 9 października 2015

Rozdział 7

Dyrektorka okazała się niską, pulchną kobietą bardzo mocno opiętą przez garsonkę w walącym po gałach odcieniu różu. Jest ona tak ciasna, że mam wrażenie iż zaraz złote guziki mogą wystrzelić w powietrze. Prosta, (a jakże by inaczej) różowa spódnica jest tak napięta, że można by się dziwić dlaczego jeszcze nie pękła w szwach. Dyrektorka łazi w te i z powrotem ściskając mocno małego pieska rasy corgi ubranego w ciasny różowy sweterek, a jego oczy zdają się krzyczeć „pomóż!”. Gabinet dyrektorki jest pomalowany na tak żarówiasty róż, że aż w oczy kole, nie tylko w oczy, w moje poczucie estetyki również. Chyba już wiem kto zlecił przemalowanie budynku na taki ohydny kolorek. Tak, nie mam żadnych wątpliwości.
-Co to za brak szacunku i wychowania.-piszczy ściskając tego biednego psa, aż dziwię się, że jeszcze jej nie uciekł. Jest wściekła, a z idealnego wcześniej koka powyłaziły pasma jej siwych włosów.- Nie można się tak zwracać do nauczycieli! Skontaktuję się z twoimi rodzicami!- Taa, powodzenia życzę, o ile dobrze się orientuję rodzice Lynn są teraz w Rio de Janeiro na jakiejś tam konferencji, ta dziewczyna miała bogatych starych, którzy co rusz zmieniali miejsce swojego pobytu zostawiając córkę w wynajętym przez nich mieszkaniu. –Za takie zachowanie powinnaś zostać zawieszona! Ale, z racji, że jesteś nową uczennicą za karę zostaniesz po lekcjach, aż do odwołania!
Szczerze mówiąc gówno mnie to teraz obchodzi. Opieram się na mahoniowym biurku dyrektorki i próbuje zasnąć jakoś przy tym nieustannym jazgocie. Jednak dochodząc do wniosku, że się nie da wzdycham i przyglądam się ścianom. Pół pokoju wygląda jakby było świeżo malowane, ale tylko pół. Ciekawe dlaczego…
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz!- wrzeszczy dyrektorka, która nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd znalazła się tuż przy moim uchu, aż doskakuje na tym niewygodnym krześle, które stoi przed jej biurkiem.
-Nie.-przyznaję się bez bicia. Jestem zmęczona, chce mi się spać, cały mój świat został wywalony do góry nogami, a na dodatek zaczęła boleć mnie głowa. Mam wrażenie, że jestem tak padnięta, że mogłabym zasnąć na stojąco. W tej chwili jedynym moim marzeniem jest wpełznąć pod kołdrę z parującym kubkiem kakao, wypić je przy jakimś filmie i pójść spokojnie w kimono. Czy ja proszę o zbyt wiele?!
Dyrektorka robi się jeszcze bardziej czerwona na twarzy.
-Za takie zachowanie dostaniesz dodatkową karę! Od wiosny będziesz pomagać w klubie ogrodników.- Moja głowa z rezygnacją opada na biurko. Nie no, po prostu kocham pielić w ogródku i nie maże o niczym więcej niż o wyrywaniu chwastów, szczyt marzeń normalnie.
Czyli jednak moje pragnienie o ciepłej kołderce i kakałku musi poczekać.

Jak tylko wywlekam się z gabinetu dyrektorki od razu napada na mnie Peggy. Nie da się tego opisać inaczej. Chyba czaiła się za drzwiami przy okazji podsłuchując co nieco. Z wielkim uśmiechem na ustach przystawia mi pod nos dyktafon i włącza nagrywanie. Zdziwiona cofam się o krok.
-A więc Lynn jesteś nową uczennicą w naszym liceum, a już zdążyłaś podpaść i dyrektorce i naszej matematyczce. Chciałabym porozmawiać z tobą o twoim wyczynie ma matematyce, ale najpierw chcę abyś odpowiedziała na kilka pytań o sobie, aby bardziej przybliżyć twoją sylwetkę czytelnikom, bo skupiasz na sobie naprawdę duże zainteresowanie.
A więc, przeprowadziłaś się tutaj z innego miasta. Dlaczego postanowiłaś się przeprowadzić, co skłoniło cię do wybrania akurat tego liceum, czy miałaś jakieś kłopoty w starej szkole? Opowiedz o niej, najlepiej ze szczegółami.- Zasypuje mnie gradem pytań, nie jestem nawet w stanie skupić się na jednym, a ona już wyskakuje z kolejnym. Patrzę na nią zdziwiona i szczerze mam ochotę uciec od tego przesłuchania jak najdalej stąd. Ciemnowłosa widząc moją minę zmienia strategię i przechodzi od razu do sedna.
-Teraz lepiej przejdźmy do rzeczy, o sobie opowiesz czytelnikom później. A więc Lynn, co tobą kierowało by sprzeciwić się nauczycielce? Dlaczego odważyłaś się powiedzieć to, co wszyscy wiedzą od dawna, ale boją się o tym mówić, czyli o nieprzydatności większości materiału w codziennym, dorosłym życiu? Scharakteryzuj swoje odczucia po rozmownie z dyrektorką, zgadzasz się z nią czy sprzeciwiasz się tej karze?- Nawija jak katarynka, a ja jestem coraz bardziej wystraszona, to nie przypomina wywiadu raczej wyciskanie informacji jak na przesłuchaniu. Co gorsza nawet nie wiem co powiedzieć aby przerwać ten grad pytań. Mam przemożną ochotę uciec od tych pytań i jej natarczywości. Czuję się zapędzona w kozi róg, a ona patrzy na mnie nagląco.
-Peggy, nie uważasz, że Lynn jest już trochę zmęczona? To na pewno był dla niej ciężki dzień, jestem pewien, że jeszcze będziesz miała szansę zrobić z nią wywiad i napisać artykuł.-Boże, dzięki! Udało mi się uniknąć odpowiedzi na te wszystkie pytania, nie mam pojęcia jak musiałabym naściemniać gdyby nie Lysander. Jakiego ja miałam farta, że przechodził korytarzem! Patrzę na niego, nasze spojrzenia się krzyżują. „Dziękuję” szepczę bezgłośnie, na jego twarzy widzę cień uśmiechu. Peggy wygląda lekko wybitą z rytmu, nie spodziewała się chyba czegoś takiego, jednak szybko odzyskuje rezon.
-No mam nadzieję, czytelnicy mi nie podarują.- udaje, że wzdycha ze zrezygnowaniem i chowa dyktafon do swojej torby jednak jej ciemne oczy bacznie lustrują mnie i Lysandra. Zarzuca torbę na ramię i odchodzi, jednak ja dostrzegam jej ukradkowe spojrzenia. Ta dziewczyna przypomina mi trochę czujnego szakala, wszędzie węszy aby tylko zdobyć materiał na dobry temat. Wścibstwo z oczu jej wygląda, jestem pewna, że już planuje nagłówki na nowy artykuł i następnym razem mi nie daruje tak łatwo. No cóż, zawsze mogę spróbować jej pounikać.
-Naprawdę wyglądasz na zmęczoną, powinnaś odpocząć. –zaskoczona patrzę na Lysandra, przez własne myśli prawie zapomniałam o jego obecności.
-Dzięki za troskę, ale to nic.- macham ręką lekceważąco.-Po prostu trochę boli mnie głowa.- I okropnie chce mi się spać, ale sorry Morfeuszu musisz jeszcze zaczekać zobaczymy się później.
Białowłosy raczej mi nie uwierzył, ale mówi się trudno. Posyła mi jeszcze ostatnie spojrzenie tych różnobarwnych tęczówek i idzie w swoją stronę. Spoglądam na moja dłoń, gdzie napisany jest numer Sali, w której mam zostać po lekcjach. Specjalnie go sobie zanotowałam, aby nie zapomnieć. Wszystko pięknie i ładnie, ale gdzie to do cholery jest?!

-SPÓŹNIONA!!!-drze się nauczycielka gdy zatrzaskuję za sobą drzwi od klasy. To ja się męczę i krążę po tej durnej szkole by znaleźć tą klasę zamiast olać to wszystko i pójść do domu i tak mnie witają! Jakbym miała niewystarczająco wrzasków na dziś i jakby głowa za mało mnie bolała.
Pod jej jadowitym spojrzeniem kieruję się ku jedynemu wolnemu miejscu w ostatnich rzędach. Większość… no dobra… wszystkie twarze są dla mnie zupełnie nowe. Myślałam, że chociaż zobaczę znajomy czerwonowłosy łeb jednak się myliłam.
Siadam obok czarnowłosego chłopaka, którego całą uwagę pochłania konsola i zabijanie zombie. Wodzę wzrokiem po pozostałych i dochodzę do wniosku, że każdy robi co chce i ważne jest jedynie aby być cicho, nawet „pilnująca” nas nauczycielka pisze sms na telefonie. Pewnie nawrzeszczała na mnie za to, że się spóźniłam tylko dlatego, że dodałam jej roboty.
Chłopak siedzący koło mnie chyba dopiero teraz orientuje się, że nie siedzi już w ławce sam i patrzy na mnie zaciekawiony kątem oka, nie odrywając się od gry.
-Nowa, tak? Za co siedzisz w pudle? A tak w ogóle jestem Armin. –Na chwilę odrywa się od gry i podaje mi dłoń. Patrzę w jego niebieskie oczy i uśmiecham się lekko.
- Lynn. A za co siedzę? No cóż…-wzdycham.- Za to, że wygarnęłam Protezie co myślę.
Patrzy na mnie z podziwem i udaje, że bije przede mną pokłon. Zaczynam się śmiać.
- To byłaś ty? Boże, podziwiam! Nawet nie wiesz ile razy chciałem wygarnąć temu babsztylowi co myślę. Nawet nie można było w spokoju pograć, bo to babsko automatycznie zaczynało się drzeć. Raz się Protezie postawiłem i zabrała mi konsolę i oddała… w następnym semestrze. Na dodatek jeszcze dyra kazała mi pielić chwasty. –Przewraca oczami i krzywi się.
-No to witaj w klubie, przynajmniej będę mieć towarzysza niedoli. A za co ciebie wsadzili do paki?- pytam. Armin powraca do gry i wzrusza ramionami.
-W sumie to za nic. Ukrywam się tu przed moim bratem. Albo to, albo znowu wyciągnie mnie na zakupy. Tak przynajmniej myśli, że mam karę, a ja mogę pograć w spokoju.
-I wolisz siedzieć tutaj? Serio?- unoszę brew. Prycha.
-Widać, że Alexego nie znasz. Jak ten się do galerii dorwie… umarł w butach, wież mi lepiej znaleźć dobrą kryjówkę by nie wyciągnął cię ze sobą.
-Dobra, niech będzie, wieżę.- wzdycham. Zaglądam Arminowi przez ramię aby zobaczyć w co gra. Zauważa to.
-Chcesz spróbować?- Kiwam entuzjastycznie głową i biorę od niego konsolę. Na początku trochę nie ogarniam sterowania, ale już po chwili kładę trupem pierwszego zombie.
-Nieźle.- uśmiecham się półgębkiem. I tak zaczyna się walka o najwyższy wynik. Mimo, że Armin jest trochę lepszy, nie pozostaję daleko w tyle, o nie! Depczę mu po piętach. Strasznie się wczuliśmy. Niebieskooki właśnie walczy z bossem, kiepsko mu idzie.
-Giń zombie, giń!- krzyczymy jednocześnie, wszystkie spojrzenia automatycznie kierują się na nas, jednak pochłonięci grą tego nie zauważamy.
-Cisza!!!-drze się nauczycielka i na sekundę rozprasza Armina.
-No i cię zatłukł-kwituję.


Przepraszam, że rozdziału długo nie było i jest dość krótki, ale miałam natłok kartkówek w tym tygodniu i po prostu się ni wyrobiłam. Sorry
Ps. Nie zdziwcie się, że zmieniłam rasę psa dyrektorki, chociaż w grze jest jasno określona jako "mops",ale uwaga, uwaga GRA KŁAMIE! Dlaczego? Nie mam pojęcia, ale mam powody.
Oto Kiki










To jest CORGI      











A to jest MOPS!!!

A jak wy sądzicie, to gra kłamie, czy ja mam coś z mózgiem i stąd takie wąty???

czwartek, 1 października 2015

Rozdział 6

 Podnoszę się ze śniegu, a pies skacze na mnie merdając ogonem żądając mojej uwagi. O mało co znowu mnie nie przewraca. Głaszczę go po wielkim łbie. Kto by przypuszczał, że z takiego małego szczeniaka wyrośnie takie wielkie bydlę.
-Demon, noga już!- Kastiel dobiega do mnie. Pies przestaje na mnie skakać i ze spuszczoną głową idzie do swojego pana raz po raz zerkając na mnie tymi brązowymi ślepiami.
Czerwonowłosy schyla się i łapie psa za obrożę, w jego dłoni dostrzegam coś co prawdopodobnie niedawno musiało być smyczą. Zatrzask został przy obroży psa, a ze smyczy pozostały strzępy. Demon widząc mnie musiał się zerwać. Moje przypuszczenia potwierdza szept Kastiela:
-No i kolejna smycz do odstrzału.- Przenosi wzrok na mnie i mierzy mnie zimnym spojrzeniem, które mówi „To znowu, ty”.
-Nie mam pojęcia co mu do łba strzeliło, zwykle się słucha.-Wyjaśnia, a potem dodaje.-I niezbyt przepada za obcymi.
Prycham i już zbieram się do pójścia, lecz coś a dokładniej zęby Demona zaciskają się na nogawce moich spodni, nie wygląda jakby chciał puścić. Próbuję jakoś wyszarpnąć nogawkę z jego zębów, jednak pies mocno trzyma i zaczyna ciągnąć w swoją stronę, przez co o mały włos nie tracę równowagi.
-Nie radzę, no chyba, że chcesz aby z twoimi spodniami stało się to samo co ze smyczą.- słyszę kpiący głos Kastiela. Spoglądam w dół na psa. Wzdycham.
-Wygląda na to, że zostanę jeszcze chwilę. Demon zaczyna merdać wesoło ogonem, puszcza mnie i zaczyna skakać wokół mnie. Kas jest zdumiony zachowaniem psa, a siadam na ławce niedaleko. Gdy tylko to robię Demon również na nią wskakuje i kładzie mi głowę na kolanach.
-Niewiarygodne… Kim jesteś i co do cholery zrobiłaś z moim psem?
-Kim jestem? Hmm, zastanówmy się. Jestem Lynn Darcy i jestem licealistką, ale to raczej niczego nie wyjaśnia, nie sądzisz?- udaję, że się zastanawiam i unoszę jedna brew, jakbym mówiła to wszystko na serio.
-Nie drażnij się ze mną.-burczy i siada na ławce.
-Kto tu kogo drażni- prycham. Mimo wszystko czuję się koło niego dziwnie swobodnie, tak samo jak wtedy na dachu gdy toczyliśmy wojnę na śnieżki, czy na korytarzu. A teraz jeszcze to wspomnienie, raczej go sobie nie uroiłam. Mimo tego, że ten chłopak wkurza mnie jak mało kto, w MOIM prawdziwym życiu był dla mnie ważny i jeśli ma się okazać kluczem do odzyskania wspomnień, to jakoś muszę ścierpieć jego obecność. Nie mam pojęcia jakim cudem kiedyś zostaliśmy przyjaciółmi, jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić. Mogłam nie wierzyć słowom Rozy i Peggy, mogły się zwyczajnie mylić. Ale to wspomnienie, ono musi być prawdziwe, MUSI!
Głaszczę Demona po głowie i zauważam, że Kastiel mi się przygląda.
-Podoba ci się to co widzisz, że tak na mnie łypiesz kątem oka?-burczę. On jednak puszcza to mimo uszu.
-Naprawdę bardzo ją przypominasz- szepcze do siebie bardzo cicho, raczej nie powinnam tego słyszeć. Dopiero po chwili dociera do mnie to co powiedział. Zastygam w bezruchu zaskoczona. Spoglądam kątem oka na Kena, który patrzy na mnie zimnym wzrokiem i twardo kręci przecząco głową. Nikt nie może się dowiedzieć kim naprawdę jestem, a jeśli Kastiel zacznie się tego domyślać… Cóż, widocznie mimo mojego postanowienia będę musiała się trzymać od niego z daleka… Ale to od jutra, dzisiaj chcę wydusić z niego jak najwięcej informacji o prawdziwej mnie.
-Do kogo mnie tak cały czas porównujesz, co? Kogo tak bardzo przypominam?-wypalam ignorując pełne wściekłości spojrzenie skrzydlaka.
-Zawsze masz tyle pytań?-cedzi przez zęby, a jego wzrok twardnieje. Demon podrywa głowę i nastawia uszu nasłuchując czegoś w oddali.
-Chodzi ci o Raven Hill, prawda? Podobno byliście bardzo blisko, nawet się przyjaźniliście.-brnę dalej.
Jeśli można zabijać spojrzeniem to już byłabym martwa, jego wzrok jest tak lodowaty, że przechodzą mnie dreszcze. Nagle uderza pięścią w ławkę.
-Raven Hill to ktoś kto wybrał śmierć zamiast życia. Nic tego nie zmieni i nie warto o niej mówić- gwałtownie wstaje, wsadza ręce do kieszeni spodni i nie zaszczycając mnie już ani jednym spojrzeniem tych zimnych szarych oczu idzie w swoją stronę. Demon zeskakuje z ławki, liże mnie w dłoń na pożegnanie i biegnie za swoim panem.
Raven Hill to temat tabu. JA jestem tematem tabu. Ta myśl uderza we mnie z wielką mocą. Z oddali dociera do mnie krakanie kruków.
-Przypominam ci, że pod żadnym pozorem nie wolno ci się zdradzić! Dotarło to do ciebie?!
Czy mam to powtórzyć jeszcze raz, zdechlaku? Nikt nie może się dowiedzieć kim naprawdę jesteś. A on cię zbyt dobrze znał, jeszcze trochę i byś się wydała! –Ken wrzeszczy na mnie, no cóż, mogłam się tego spodziewać. Jednak obchodzi mnie to tyle co zeszłoroczny śnieg, czyli nawet mniej niż nic, bo go nawet nie pamiętam.
-Mówiłeś, że ten pies mnie poznał. Jak to możliwe?-mówię głucho w ogóle nie przejmując się jego wybuchem, podnoszę się z ławki i kieruję się w stronę domu.
-Nie zmieniaj tematu! Nie możesz złamać tej zasady…-chce coś dodać jednak się wtrącam.
-Bla bla bla- przewracam oczami i krzywię się.-Choć raz powiedz coś czego nie wiem i co ważniejsze coś co mnie interesuje.
-Coś co cię interesuje? Dobra! Jeśli się wydasz automatycznie dostajesz bilet w jedną stronę do Jam, a ja tego przypilnuję, to cię raczej powinno interesować! –warczy.
-Ach, zamknij się już!- syczę i przyśpieszam kroku.

Na matmie śpię nic sobie nie robiąc z możliwego darcia mordy przez Protezę. Całą noc nie mogłam zmrużyć oka dręczona przez rewelacje dnia wczorajszego. Wciąż nie mogło do mnie dotrzeć, że to wszystko o co walczyłam już dawno poszło na marne. Nagle wszystko straciło sens. Do tego to dziwne wspomnienie… jestem pewna, że jest prawdziwe. Postanowiłam zachować je dla siebie. Nie ufam skrzydlakowi, który również jest powodem mojego złego humoru, gdyż cały czas truł mi dupę! Mam go już szczerze dość!  Jestem zmęczona, wściekła i rozbita, chyba jeśli chodzi o mnie to nie ma gorszego połączenia.
Z chwili cudownego odpoczynku od wszystkich dręczących mnie myśli wyrywa mnie wrzask Protezy.
-DARCY! NIE ŚPIJ!- gwałtownie podrywam głowę, a moim oczom ukazuje się wściekła matematyczka w przekrzywionych okularach, która celuje we mnie oskarżająco kredą. Jednak szybko opuszczam głowę i opieram ją z powrotem na dłoni i zamykam oczy. Proteza coś tam się jeszcze wydziera mi do ucha ale wcale jej nie słucham. Chcę znowu odpłynąć w błogi niebyt, tylko to mnie teraz obchodzi. Uderzam dłonią kilka razy w ławkę.
-Co ty wyprawiasz?!-syczy matematyczka.
-Szukam wyłącznika, ten durny budzik ciągle wydziera mi się do ucha-odpowiadam. Chyba nie muszę dopowiadać, że gdy jestem na granicy jawy i snu mój język w ogóle nie ma łączności z mózgiem. Nie, jakąś tam ma tylko moja mózgownica zamiast panować nad jęzorem jeszcze mu przyklaskuje. Tak, niech Proteza zamknie gębę i da mi się wyspać.
Po klasie przechodzi pełen niedowierzania pomruk. Proteza aż zachłystuje się powietrzem.
-Do tablicy, MIGIEM!!! Dostajesz naganę, ja cię oduczę spania na moich lekcjach.
-Nie.-burczę i ziewam, nawet nie otwierając oczu. Po klasie przechodzą kolejne pomruki.
-CO?!!!- znużona lekko unoszę powieki i staram się lekko unieść głowę. Chcę spać nie widać? Dajcie mi wszyscy spokój.
-To co pani słyszała- burczę i ziewam.- Nie wiem jak pani uważa, ale według mnie wzory skróconego mnożenia i inne matematyczne gówna, w ogóle nie przydadzą się większości z nas w życiu. Nie widzę więc sensu się tego uczyć, ani tym bardziej rozwiązywać jakichś bzdurnych przykładów przy tablicy tylko po to by tak to wszystko zapomnieć. A teraz przepraszam, ale chcę spać.- Wszyscy uczniowie patrzą na mnie wielkimi oczami. A ja próbuję zasnąć jednak nie jest mi dane choć na chwilę zmrużyć powieki, gdyż, iż, ponieważ moje uszy rozrywa najgłośniejszy wrzask Protezy jaki w życiu słyszałam.
-DARCY!!! DO DYREKTORKI NATYCHMIAST!!!
-No i nie dali mi pospać-wzdycham.

Rozdział pisany na szybko więc błędów zapewne jest w nim dużo. Ogólnie nie za bardzo mi wyszedł :( Mimo to zapraszam do komentowania i do zobaczenia w następnym rozdziale
Szablon wykonała Domi L