Pozdrawiam!
Ps. powstała nowa strona "arty" zapraszam :)
Sobota, mój ulubiony dzień
w tygodniu. Zakopana w kołdrze na kanapie z parującym cappuccino oglądam
powtórki jakichś filmów w TV, a w międzyczasie czytam horror Kinga, kocham
soboty. To moje cotygodniowe święto lenistwa, ja, kołderka, kawusia i TV,
ewentualnie książka i czuję się bosko! Nawet skrzydlak grający na laptopie w
CSa nie jest w stanie mnie zirytować. Tylko ja i moje lenistwo, a świat od razu
staje się piękniejszy!
Nagle mój błogi spokój
przerywa irytujący dzwonek do drzwi, najpierw olewam, ale gdy staje się już tak
natarczywy, że nawet podgłoszenie TV na fula nie pomaga, wszystko we mnie aż
się skręca i mam ochotę rozwalić ten dzwonek w drobny mak, zwalam się z kanapy
i cała wściekła wychodzę z salonu i idę otworzyć te cholerne drzwi. W tym samym
momencie również wnerwiony skrzydlak wyłazi ze swojej nory (tak nazywam jego
pokój).
-Kto śmie bezcześcić
sobotę?-burczy pod nosem, chociaż bardziej przypomina to warknięcie. Jak już
wcześniej wspominałam dla nas sobota jest dniem świętym, to jedyny dzień w
tygodniu, w którym nie włazimy sobie w paradę pogrążeni w błogim lenistwie i
odpoczywamy po całym durnym tygodniu, w więc kto śmie niszczyć nam to małe
święto?!
Chociaż jest
jeszcze jedna opcja…
-Zamawiałeś
żarcie?/Zamawiałaś żarcie?-pytamy się jednocześnie, a jednak odpada. Mam
nadzieję, że ten ktoś kto dobija się do drzwi ma spory powód, bo nie ręczę za
siebie! Wyrywać mnie spod kołderki w sobotę przez kogoś innego niż dostawcę
jedzenia jest niedopuszczalne! Skrzydlak musi myśleć podobnie, bo oboje mamy
miny, jakbyśmy chcieli udusić tego kogoś kto molestuje dzwonek od drzwi.
Gwałtownie otwieram drzwi
z głośnym „Czego?!”. Moim oczom ukazuje się stojąca w progu Rozalia z palcem
gotowym aby jeszcze raz wcisnąć ten piekielny dzwonek, za nią ukrywa się jakiś
neonowo ubrany chłopak z niebieskimi włosami, każdy element jego ubrania jest w
innym kolorze o tak jaskrawym odcieniu, że aż gały bolą, na szyi ma zawieszone
duże słuchawki odcieniu żółtego, kogoś bardzo mi przypomina, ale na chwilę
obecną nie mogę skojarzyć. Bardziej interesuje mnie co ta dwójka robi na klatce
schodowej! Nie mam ochoty na oglądanie ludzi z liceum.
Już mam zadać tej dwójce
jakże grzeczne pytanie „Co wy tu do cholery robicie?”, lecz nagle Roza odwraca
się do Neona z westchnieniem jakby tłumaczyła mu coś tysiące razy.
-A widzisz Alexy tu nic
nie straszy!- Te słowa sprawiły, że pytanie, które miałam na końcu języka
przepadło, a zamiast niego z moich ust wydobył się niekontrolowany atak
śmiechu, który potęgował skrzydlak, a dokładniej jego mina.
-Mój znajomy, który ma
znajomego, który pracuje jako dostawca pizzy, mówi, że widział tu ducha. Jakaś
zmora zabrała od niego pizzę i na dodatek mu zapłaciła, to ten adres.-upiera
się już cały czerwony z zażenowania niebieskowłosy. Ja rechoczę tak bardzo, że
mam wrażenie, że zaraz się będę po podłodze tarzać.
-Ha ha, bardzo
zabawne.-burczy pod nosem skrzydlak. Zamknij się zjawo, myślę śmiejąc się
jeszcze głośniej. W końcu udaje mi się powstrzymać wybuch nagłej wesołości, aż
ocieram łezkę z oka.
-Jedynym duchem jaki
nawiedza to mieszkanie jestem ja, przepraszam, że rozczarowuję.-Gdyby
spojrzenie mogło zabijać byłabym już martwa, znowu. Spokój skrzydlak, zluzuj
pierze oni i tak nie załapali.
-No to skoro wszystko wyjaśnione,
to się zbieramy.-mówi Rozalia ciągnąc mnie za rękę w stronę klatki schodowej.
-Ej chwila moment! Co to
ma być?!-krzyczę zapierając się nogami. Jednak ona wcale nie zwraca uwagi na
moje protesty, a niebieskowłosy Alexy pomaga jej mnie ciągnąć. Nagle Roza staje
i mierzy mnie ni to przerażonym ni to zaskoczonym wzrokiem.
-Boże! Co ty masz na
sobie, nie możesz się tak pokazać na festynie!!!-Gani mnie Panna Idealna. Jak
to co? Domowy dres. Brązowy podkoszulek i czarne trzy czwarte spodnie, co z
tego, że trochę pogniecione, robią mi również jako piżama. Co ona się czepia, przecież
jest sobota i nikt jej tu nie prosił. Zaraz… zaraz! Czy ona powiedziała „festyn”?!
-Nie ma mowy, nigdzie nie
idę.-wrzeszczę zapierając się.
-Idziesz, idziesz, ale nie
tak ubrana.-Rozalia w ogóle nie zwraca uwagi na moje protesty tylko wychyla się
i ściąga kurtkę z wieszaka za mną i na siłę próbuje mi ją założyć.
-Shoping!!!-krzyczy
rozradowany Alexy z wielkim uśmiechem na ustach. Boże zaczynam się ich bać. Już
wiem, z kim niebieskowłosy mi się skojarzył, z Arminem. Już wiem dlaczego
ukrywał się w kozie.
-Żywcem mnie nie
weźmiecie!!!
A jednak wzięli… Wpatruję
się z nieskrywaną nienawiścią w biały łeb dziewczyny. Siedzi obok swojego
chłopaka Leo, który robi również za kierowcę, do niego po części również żywię
urazę, za to, że zawiózł mnie na miejsce kaźni, czyli do galerii handlowej.
Zakupy z Rozą i Alexym mogą służyć jako nowa forma tortur, czym ja sobie na to
zasłużyłam?!
Cały czas wciskali mi
jakieś durne sukienki, spódniczki i inne duperele. Ludzie jest zima! To, że pod
sukienkę nałożę kilka par grubych rajstop nic nie zmieni, w dodatku nawet w
lecie nie ubiorę się w takie coś, mowy nie ma! Ale przynajmniej udało mi się
kupić ciepły, długi ciemnofioletowy sweter w czarne paski i ciemne jeansy.
Chciałam też kupić kilka ciemnych podkoszulków i ciemnogranatową koszulę w
kratę, ale znienawidzona przeze mnie kolorowa parka dosłownie wyrwała mi je z
rąk, a później popchnęła w stronę kasy, abym nie mogła po nie wrócić. Na
dodatek wcisnęli mi jeszcze jakąś białą tunikę przeplataną z boku wstążką i
różowe bolerko, fuj! Jakbym chciała takie badziewie, to mam go pełno w spadku
po Lynn.
Posyłam spojrzenie z ukosa
oglądającemu swoje nowe „skarby”(ubrania)Alexemu, który siedzi koło mnie na
tylnym siedzeniu, jednak szybko przenoszę wzrok z niebieskowołosego demona
zakupów na konsolę Armina. Czarnowłosy, gra sobie a Tekkena nikomu nie
przeszkadzając.
-A ciebie czemu
wyciągnęli?-pytam Armina. Tan tylko wzrusza ramionami nie odrywając oczu od gry.
-Pojęcia nie mam.
Zgodziłem się tylko dlatego, bo w innym wypadku i tak by mnie wyciągnęli siłą,
tak jak ciebie.-Wzdycham na wspomnienie mojej porażki.
-Żeby mnie o świcie po
jakichś galeriach ciągać.-wzdycham. Rozalia się odwraca i mierzy mnie
spojrzeniem złotych oczu, marszcząc idealnie białe brwi.
-Jaki świt, była jedenasta.
-W sobotę, 11 dla mnie to
nie jest świt, to blady świt.-burczę, krzyżując ramiona na piersi z grymasem na
twarzy.
-Nareszcie ktoś mnie
rozumie!-wtrąca się Armin na chwilę odrywając się od gry.
Tłoczno, gwarno, różowo i
zimno. Moje znienawidzone połączenie, chociaż chłód mi nie przeszkadza, raczej
ten róż atakujący mnie ze wszystkich stron, plakaty z kupidynem i serduszkami,
oraz niezliczona ilość zakochanych par. To wszystko przyprawia mnie o mdłości,
aż chce się rzygnąć tęczą. Ohyda! Nie jestem tu nawet od kwadransa a już mam
ochotę stąd zniknąć jak najszybciej. Jedyny plus jest w tym, że skrzydlak nie
miał zamiaru mi towarzyszyć, tak w każdym razie powiedział, ale to wyglądało
inaczej, jakby nie mógł wejść na teren festynu, jakby ograniczała go jakaś
bariera… Co prawda powietrze na placu wydaje się dziwnie gęstsze niż poza nim,
ale pewnie znów zaczynam świrować, a to wszystko tylko moje wymysły. Wzruszam
ramionami.
Na razie zostałam sama,
Armin zniknął gdy mijaliśmy stanowisko do gry na automatach, wcale mu się nie
dziwię. Roza razem z Leo poszła do tunelu miłości, aż mnie zemdliło, gdy o tym
usłyszałam, a Alexy poszedł kupić watę cukrową dla siebie i dla mnie, ja mam tu
na niego czekać. Tu czyli koło
walentynkowo przystrojonego diabelskiego młyna, który już sam w sobie może
przyprawić mnie o koszmary senne i nie potrzebuje do tego żadnych ozdób w
kształcie serca.
Gdzie ten niebieski łeb?
Zadaję sobie to pytanie w myślach i zaczynam krążyć koło młyna. Mój wzrok
przykuwa niska czarnowłosa postać w tłumie. Przecieram oczy i mrugam
kilkakrotnie. Czarnowłosa dziewczynka odwraca się w moi kierunku i szeroko się uśmiecha, podnosi dłoń
jakby się ze mną widziała i znika na moich. Po prostu znika, była nie ma.
Mrugam jeszcze kilkakrotnie i znowu zaczynam się bać o moje zdrowie psychiczne.
-Raven?-słyszę za sobą
cichy damski głosik. Podskakuję jak rażona piorunem, a serce wali mi jakby
miało za chwilę wyskoczyć mi z piersi i przebiec maraton. Gdy znowu staje na
ziemi, z wrażenia się potykam i wpadam na jakiegoś sprzedającego balony clowna,
który mierz mnie wzrokiem, naciska czerwony nos i idzie w swoją stronę. Ja
jednak nie zwracam na niego szczególnej uwagi i powoli się odwracam. Wzdycham z
ulgą gdyż nie widzę przerażającej fioletowookiej małolaty. Prawie zawału nie
dostałam.
-Musiałaś mnie z kimś
pomylić.-mówię do sprzedającej róże dziewczyny. Patrzy na mnie oczami w kolorze
niezapominajek, mruga i na powrót bacznie mi się przygląda. Zauważam, że ma
pieprzyka pod lewym okiem. Dziewczyna jest ubrana w żółty płaszczyk i leginsy w
kolorowe paski. W większości białe, mocno falowane włosy ma związane w fryzurę,
która o ile dobrze pamiętam nazywa się kok samuraja czy jakoś tak… Nigdy za
bardzo nie przykuwałam do tego uwagi. Brwi przysłania jej gęsta grzywka, z
lewej strony różowa, z prawej niebieska, a pośrodku oba te kolory się mieszają
podchodzą pod fiolet. Muszę przyznać, że ciekawie to wygląda. Od razu
rozpoznaję rękę mojej ciotki przy łączeniu tych barw we włosach.
-Nie…-dziewczyna zamyśla się.-Dobrze pamiętam… Ostatnio jak cię widziałam miałaś czarne włosy… i inną twarz, ale to jesteś ty. Poznaję po aurze, a i to dla ciebie. Na koszt firmy, wiem, że nie lubisz czerwonych.-uśmiecha się do mnie wręczając mi mocno bordową różę. Okeyyy? Co to ma być? Z dnia na dzień, z minuty na minutę robi się coraz dziwniej…
-Nie…-dziewczyna zamyśla się.-Dobrze pamiętam… Ostatnio jak cię widziałam miałaś czarne włosy… i inną twarz, ale to jesteś ty. Poznaję po aurze, a i to dla ciebie. Na koszt firmy, wiem, że nie lubisz czerwonych.-uśmiecha się do mnie wręczając mi mocno bordową różę. Okeyyy? Co to ma być? Z dnia na dzień, z minuty na minutę robi się coraz dziwniej…