czwartek, 17 września 2015

Rozdział 2

Wspominałam kiedyś, że nie cierpię spadać? Jeśli tak to powtórzę, NIENAWIDZĘ spadać!
Wrzeszczę jak opętana, a ten przeklęty idiota trzyma się za brzuch pękając ze śmiechu.
Łatwo mu się śmiać, ma skrzydła, debil jeden. A co ja mam? Lęk wysokości, a co ważniejsze spadania z wysokości!!! Mój „cudowny” lot kończy się bolesnym upadkiem na dupę, posyłam miażdżące spojrzenie wijącemu się ze śmiechu aniołowi i masuję obolałe pośladki.
Czuję jak przechodzą mnie delikatne dreszcze i dziwne uczucie mrowienia, gdy wchodzę w ciało Lynn Darcy, dziewczyny w moim wieku, która zmarła dosłownie przed chwilą na zawał serca, na które od lat chorowała. Staję się ciężka i przez chwilę nie ogarniam co się dzieje, ale po sekundzie opanowuję nowe ciało, które odkąd w nie weszłam stało się całkowicie zdrowe. Ale choroba wciąż będzie chodzić za mną w aktach, co skutkuje zwolnieniem z biegów na w-fie, jeah!
Dosłownie przed chwilą skończyła się długa i nużąca rozprawa i posłali mnie do świata żywych, ta „posłali” zrzucili z wysokości na złamanie karku!
Dali mi rok, równe 365 dni i ani minuty więcej. Może kiedyś rok to była masa czasu, dłużąca się niemiłosiernie, ale teraz… Teraz to było śmiesznie mało na udowodnienie mojej niewinności. Na dodatek ci pierzaści durnie zabrali mi wszystkie wspomnienia z mojego ludzkiego życia. Całe siedemnaście lat, dzieciństwo, wspomnienia rodziny, przyjaciół wrogów szlag jasny trafił! Pozbawiło mnie to choć odrobiny oparcia, przynajmniej miałabym się o co oprzeć, a teraz co? Mogłabym przejść obok własnej matki i nie poznać jej na ulicy. Zostawili mi jedynie zdobyte doświadczenie, bo jakże mam chodzić do mojego starego liceum wiedząc tyle co przedszkolak.
Dostałam zupełnie nowe życie, krótkie, roczne życie, bo mój zakład wydaje mi się teraz nie do wygrania. 365 dni życia w zamian za wiecznie cierpienie w Jamach, niezbyt korzystny układ. W dodatku odebrali mi to o co tak naprawdę walczyłam. To wszystko było po to by odzyskać MOJE życie, nie jakiejś tam Lynn, czy zupełnie nowe, tylko moje. Chciałam wrócić, oczywiście rozumiałam, że nie nie wrócą mi mojego ciała, ale oni doszczętnie odebrali mi to o co praktycznie wydarłam własnymi rękami ( w przenośni oczywiście). To po to był ten cały piekielny zakład. Chciałam wrócić do rodziny, przyjaciół i pokazać, że ich nie zostawiłam, że wróciłam, ze nighy nie chciałam ich opuścić. Jednak to co udało mi się wydrzeć od tych cholernych skrzydlaków, szansę na powrót do mojego życia, zostało mi odebrane. Jednak nie poddam się, postaram się jakoś odzyskać, odbudować to co straciłam, przecież nadzieja zawsze umiera ostatnia, prawda?
Nie mogę jednak powiedzieć, że to całe niebiańskie tałatajstwo było zadowolone z tego zakładu. Ha! Wyglądali jakby chcieli mnie gołymi rękami na strzępy rozerwać, bo jak komuś kto śmiał sobie najcenniejszy dar odebrać można dać drugie życie, choćby nawet na najkrótszy odłam czasu. Jednak na moje szczęście i ku ich wielkiej furii, raz zawartego zakładu zerwać nie można, za to utrudnili mi go tak jak tylko mogli. No bo przecież nie wystarczy, że i tak moje szanse były mniejsze niż znikome!
Na dodatek posłali za mną pewnego debila, który ma pilnować czy aby przestrzegam zakazu. Zakazem tym było to, że mam nikomu nie mówić kim naprawdę jestem, pod żadnym pozorem mam się nie zdradzić. Jeśli wygadam, że jestem jedynym człowiekiem, któremu dano drugie życie ( "samobójczynią" na dodatek) trafię do Jam w trybie natychmiastowym i postarają się by zapewnić mi "dodatkowe atrakcje". A przecież wyszłabym na co najmniej szaloną gdybym opowiedziała prawdę! Gdybym mogła pozostać na ziemi skończyłabym pewnie w psychiatryku zakuta w kaftan bezpieczeństwa więc raczej nie mam powodu by nie trzymać języka za zębami.
Rozglądam się po moim nowym mieszkaniu, które co prawda w pełni umeblowane wydaje mi się puste. Brakuje osobistych szpargałów, zdjęć rodziny, różnych dupereli robiących za cenne pamiątki. Brakuje w nim jakiejś cząstki... no nie wiem ludzkiej? Jakby ta Lynn (która widocznie dopiero co się przeprowadziła, co można sądzić po pustych kartonach stojących w kącie korytarza) w ogóle nie miała rzeczy o wartości sentymentalnej, jakby była po prostu pustą skorupą.
Gdzieś w tym mieście jest dom, w którym kiedyś mieszkałam, pełen moich zdjęć z dzieciństwa i innych „ważnych” etapów mojego życia. Może istnieje nagranie, z którychś tam moich urodzin zapisane na porysowanej płycie, pozostawione w plikach zdjęcia i filmy z przyjaciółmi, rodziną. Pewnie teraz te oprawione zdjęcia w ramkę kurzą się na półkach obwiązane czarną wstążką…
Kręcę głową próbując pozbyć się tych myśli. Teraz nie czas na smutek i sentymenty, nie ważne jak bardzo boli, trzeba się wziąć w garść, bo właśnie dostałam szansę, której nie mogę zmarnować. Drugą szanse, nowe życie po śmierci. Udało mi się wrócić, to może uda mi się odzyskać to co straciłam. Z tą pozytywną myślą biorę się za zwiedzanie miejsca, które od teraz będę zwać domem.
Mieszkanie było urządzone nowocześnie i skromnie. Ściany w odcieniach beży komponowały się z białymi puszystymi dywanami. Meble zaś były ciemne, mocno kontrastowały, ale dopełniały jasne wnętrza. Mój pokój jest skromny, a jego wystrój jest dokładnie taki sam jak reszty mieszkanie z tą jednak różnicą, że przy rogu stoi ciemne biurko, obok niego szafa i kilka półek na książki. Wychodzę na korytarz. Najwidoczniej ta Lynn mieszkała sama, w dużym mieszkaniu, które mogłoby pomieścić trzyosobową rodzinę. Prawdopodobnie była rozpieszczoną dziewczyną z bogatego domu, która marzyła o samowystarczalności. Przechodzę do kuchni i pierwsze co rzuca mi się w oczy to mój „stróż” od siedmiu boleści oblegający lodówkę.
-Paszoł won, darmozjadzie! Kup sobie własne żarcie i wracaj tam skąd wypełzłeś.- syczę. Gdy jestem smutna, w sytuacji, w której sobie nie radzę, albo przyparta do muru niemal natychmiast przekuwam cały żal. smutek i zagubienie w złość. Tę cechę chyba po kimś przejęłam… Nagle mój mózg zaściela mgła, a ja tracę wątek i nie mam bladego pojęcia o czym myślałam zaledwie sekundę temu.
„Darmozjad” dalej buszuje w lodówce nie zwracając na mnie zbytniej uwagi.
-Po pierwsze to mieszkanie jest też po części moje, po drugie odzywaj się do mnie chociaż ze znikomym szacunku niewdzięczna zdechlaku i po trzecie nie zapominaj, że w ogóle nie powinno cię tu być. W dodatku ja się tu nie pchałem.
- I nikt cię nie zapraszał.-warczę. Stróż od siedmiu boleści zamyka lodówkę i dopiero teraz mu się przyglądam. Jest mniej więcej w moim wieku i góruje na de mną wzrostem, co wcale żadnym wyczynem nie jest, bo jaki facet miałby metr sześćdziesiąt? Ma kasztanowobrązowe włosy, oczy, których koloru nie można określić inaczej niż szmaragdowy, prosty nos i wydatny zarys szczęki. Ubiera się typowo po wojskowemu, czyli spodnie moro, podkoszulek i nieśmiertelnik zawieszony na szyi, jeśli wśród aniołów jest jakieś wojsko, on z pewnością do niego należał. Jego skrzydła znikły, nie wiem czy składają się jak scyzoryk,  czy rozpływają się w powietrzu i szczerze mówiąc nie bardzo mnie to teraz obchodzi. Bardziej interesuje mnie jak się go pozbyć i wygrać ten diabelny zakład, bo moje szanse są najmarniejsze z marnych.
„Darmozjad” wraz z tacą pełną kanapek i szklanką jakiegoś soku rozkłada się bezceremonialnie na kanapę, a nogi w ciężkich wojskowych buciorach kładzie na szklaną ławę. Otwieram usta by na niego nawrzeszczeć by zabierał te giry, gdy ten jak gdyby był u siebie włącza sobie kablówkę i znudzonym głosem informuje mnie, że „Szynka się skończyła i będę musiała pójść do sklepu i ją kupić”. Wiem, że robi to wszystko byle doprowadzić mnie do szału, niestety i tak mu się to udaje. Próbuję jednak poskromić emocje, biorę głęboki wdech i w miarę spokojnie, ale dobitnie mówię:
-Ty zeżarłeś, to ty idź kup.- On tylko odrywa spojrzenie od meczu piłki nożnej i patrzy na mnie z kpiącym uśmieszkiem.
-Mnie i tak nikt nie zobaczy, w dodatku, nie potrzebuję jedzenia, a ty?- Nie, no! Ja go chyba zaraz uduszę. Chyba już setny raz powtarzam w myślach: Po diabła mi opiekun! Jest tu tylko po to by pilnować czy aby nie mam zbyt długiego jęzora , tak w każdym razie myślałam wcześniej, teraz sądzę, że jest tu też po to zatruwać mi życie.
-Skoro jako anioł nie potrzebujesz jedzenia, to na kij zżerasz te kanapki!
-Aby się bardziej upodobnić do ludzi. – burczy nie odrywając spojrzenia od ekranu. Ale widzę, że szczerzy zęby w uśmiechu.
- Ludzie trzymajcie mnie!-wzdycham głośno i wściekła kieruję się do mojego pokoju, mamrocząc wyzwiska pod nosem. Rzucam się na łóżko, gładzę palcami miękką pościel i wpatruję się w sufit, licząc od stu w dół by się uspokoić i przetrawić jeszcze raz wszystko co się wydarzyło. Tak dawno nie miałam czasu by coś przemyśleć na spokojnie.
Muszę przed sobą otwarcie przyznać, że boję się dnia jutrzejszego. Jak odnaleźć się wśród ludzi, którzy znają mnie, a których wcale nie pamiętam. Podejrzewam, że w zaistniałej sytuacji, wiedzą o mnie więcej niż ja sama. Mnóstwo pytań nie daje mi spokoju, ale żeby wszystkie je rozpatrzeć potrzeba by całe wieki. Ja nie mam tyle czasu, a wiedząc, że moje zbyt głębokie rozmyślanie mogą przyprawić mnie o łzy, dlatego moje myśli zajmuję bardziej przyziemnymi sprawami.
-Te! Skrzydlak!- drę się z pokoju by zagłuszyć odgłosy dobiegającego z salonu meczu.
-Tak, zdechlaku?- prawda, że słodko się do siebie zwracamy, aż rzygam tęczą i serduszkami.
-Jak ty w ogóle masz na imię?- krzyczę.
-Kentin.-odkrzykuje. Ja nie muszę mu się przedstawiać, dobrze zdaję sobie sprawę, że moje imię figuruje teraz na liście najbardziej rozpoznawalnych i służy pewnie również jako obelga.
- Ken? Jak ten od „Barbie”?!- nie mogłam się powstrzymać aby mu się odgryźć za te kanapki, a to porównanie pierwsze przyszło i na myśl.
-Powtarzam, mam na imię KENTIN!- Oho, chyba trafiłam w czuły punkt, uśmiecham się półgębkiem.
-Taaa. Jasne, do jutra KEN!- krzyczę zakrywając się kołdrą i udając, że nie słyszę jego gniewnego mamrotania pod nosem. Z westchnieniem schodzę z łóżka zamykam, drzwi od mojej sypialni na klucz. Padam na miękką pościel, przekręcam się na brzuch i chowam głowę w poduchę. Po raz pierwszy od mojej śmierci pozwalam sobie na łzy.

Z cudownego odrętwienia budzi mnie natarczywy odgłos budzika. Uderzam w niego, aby wreszcie się zamknął. Przez chwilę myślę, że ta cała historia z piekłem i samobójstwem to tylko jeden dziwny, realistyczny sen, lecz szybko przekonuję się, że tak nie jest.
Wyjmuję z szafy pierwsze lepsze ubrania jakie wpadają mi w ręce i ruszam do łazienki tuż obok mojej sypialni. Biorę szybki prysznic, ubieram się w jak się okazuje czarny T-shirt z nadrukiem, który ma przypominać drogę mleczną, dżinsy rurki i niebieskie trampki. Przez chwilę spoglądam w lustro, a moim oczom ukazuje się coś czego nigdy nie widziałam. Mianowicie dwa odbicia nakładające się na siebie. Jedno pokazuje prawdziwą mnie, blada cera, jasne, pełne usta i długie, czarne, spływającymi falami do pasa włosy. Drugie zaś, to które pokazuje jak będą widzieć mnie ludzie, jest całkowicie inne. Patrzę na zupełnie obcą dziewczynę, o burzy prostych, średniej długości, brązowych włosów. Z piegami na nosie i policzkach. Lynn była podobnej postury do mnie. Nie poznałabym się w lustrze gdyby nie drugie odbicie i przenikliwe fiołkowe oczy, które spoglądają na mnie z obu odbić. „Oczy są zwierciadłem duszy” usłyszałam kiedyś, ukazują, że w tym zupełnie obcym dla mnie ciele jestem... ja.
Biorę głęboki wdech by przygotować się na to co ma nadejść, wychodzę z łazienki, zjadam szybkie śniadanie, ubieram kurtkę i zarzucam torbę na ramię. Słodki Amorisie, strzeż się bo powracam!

Liceum Słodki Amoris nie da się pomylić z żadnym innym, tylko ono wygląda jakby zrzygał się na nie Amor. Wszystko oprócz szafek szkolnych jest w mdłym, ohydnym odcieniu różu. Pewnie byłabym usatysfakcjonowana ze zdegustowanej miny łażącego krok w krok za mną skrzydlaka, gdyby nie to, że wyglądam podobnie. Całe to zawirowanie z zapisaniem się do tej szkoły poszło dość sprawnie, oprócz tego, że musiałam biegać po całym liceum w poszukiwania spinacza do papieru, koszmar! Poznałam głównego gospodarza Nataniela, który prawdopodobnie pobierał korki ze sztywniactwa u Pana Stukający Długopis. Oboje wyglądali jakby połknęli kij od miotły. Ale jest coś co zazdroszczę Natanielowi, on z pewnością coś o mnie wie, coś o prawdziwej, starej mnie, ja zaś nie mam o sobie zielonego pojęcia.
Z braku zajęcia spowodowanego, że jeszcze dzisiaj lekcje mnie nie obowiązują poszłam pozwiedzać liceum. Nie ma nic lepszego do roboty jak ponowne wkuwanie na pamięć korytarzy, które powinno się znać, to jest po prostu takie zajmujące…
Przechodząc obok jednych drzwi na najwyższym piętrze czuję powiew świeżego powietrza. Zaintrygowana, ciągnę za klamkę, po chwilowej szarpaninie drzwi ustępują, a ja upadam z hukiem na betonowy dach szkoły. Słyszę chichot skrzydlaka.
-Morda, Ken! Idź lepiej szukać swojej Barbie!- syczę zirytowana. On coś tam odburkuje, ale go nie słucham. Od razu uderza we mnie zimne lutowe powietrze. Wstaję i mrozi mnie to co widzę. Dopiero teraz dociera do mnie gdzie się znalazłam. Na dachu. Ignoruję strach, który zaczyna się rodzić w moim żołądku i robię kilka chwiejnych kroków. Cała drżę z zimna i ze strachu przed tym, że spadnę, choć od krańca dzieli mnie bezpieczna odległość. Zaciskam zęby i wpatruję się w dal, w zaśnieżone dachy domów stając się ujrzeć ten jeden, ten w którym mieszkałam. Patrzyłam na miasto jednocześnie znajome i kompletnie obce.
Starałam się zapamiętać ten widok, bo najprawdopodobniej nigdy więcej nie odważę się, by z tej wysokości spróbować dostrzec widmo mojego, dawnego życia.
Zrywa się mocny, zimny, lutowy wiatr, a ja żałuję, że zostawiłam kurtkę w szafce i opatulam się rękami. Już mam wracać do środka, Gdy dostrzegam coś w oddali. Ozdobną, żelazną bramę, a za nią... czarne rzędy nagrobków, jeden z nich, należy do mnie. Czuję jak w moich oczach zbierają się łzy, próbuję je powstrzymać, jednak jednej udaje się pokonać mój opór i spływa po moim policzku. 
Nagle coś uderza we mnie z siłą torpedy i powala z dala od krańca dachu. Jestem tak zaskoczona, że nie mogę się ruszyć.
-Oszalałaś?! Chciałaś się zabić?!-drze się na mnie chłopak, którego pierwszy raz na oczy widzę. Odsuwa się ode mnie, a pierwsze co przykuwa moją uwagę to wściekle czerwone włosy i pełne furii szare oczy.

***
Witam wszystkich czytelników! Rozdział miałam dodać w niedziele, ale... zmiękło mi serduszko i dodaje dzisiaj. Kolejny rozdział pojawi się prawdopodobnie w następny weekend.

3 komentarze:

  1. Rozdział genialny ^^
    Oj, oj po końcówce czuję, że w następnym rozdziale będzie więcej Kastiela <3 Taką mam przynajmniej nadzieje XD
    Biedny Kentin, jak ta nasza bohaterka mu dogryza z tym Kenem z Barbie ^^
    Przesyłam dużo weny, czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam ^-^

    OdpowiedzUsuń
  2. Następny weekend... No chyba nie...Ja chce go jutro, no najdalej w niedzielę...
    Rozdział cudowny XD Coś czuje że z Kenem moze byc zabawnie ^^ I wkracza Kas wiec chyba będzie sie działo ( muahahah XD )
    Ciekawa jestem co bedzie sie dzialo dalej. Jak sobie poradzi w nowej/starej szkole XD no i czy koniec końców zostanie na ziemi czy nie ale do tego mamy jeszcze 365 dni jej roku :p Z jej charakterkiem to tam.będzie ciekawie :)
    Pozdrawiam życzę duzo weny i czekam na kolejny ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. Zapraszam też do mnie na krotka informacje
      http://slodkiflirtmarzenie.blogspot.com/?m=1

      Usuń

Szablon wykonała Domi L