poniedziałek, 14 września 2015

Rozdział 1

Ciemność… Nie było nic. Tylko czarna otchłań, która mnie opętała. Nagle czuję jakbym zmieniała położenie. Co się dzieje? Próbuję otworzyć powieki, ruszyć się. Czuję się jakbym dostała czymś ciężkim w głowę, wiruje mi w niej nie mogę się skupić, po czym nawet te resztki świadomości odpływają.

Pierwsze co widzę to oślepiające światło jarzeniówek rażące mnie po oczach. Mrugam, czuję się dziwnie otępiała. Moje mięśnie są zwiotczałe i drętwe. Cała jestem drętwa. Próbuję się pozbyć tego dziwnego uczucia wiercąc się. Świadomość wraca do mnie powoli, falami. Jestem w jakimś dziwnym gabinecie wciśnięta w jakieś małe, niewygodne krzesełko dla dzieci z przedszkola, które trzyma mnie w miejscu i sprawia, że nie mogę się za bardzo poruszyć. Rozglądam się wokół, a przed moimi oczami wciąż latają mroczki. Beżowe ściany pomieszczenia wyglądają jakby były kiedyś były białe, ale zmieniły barwę. Zwykła beżowa wykładzina wyścielała podłogę małego gabineciku. Na jego środku stoi duże, wyróżniające się na tle beżu biurko z ciemnego drewna. Za nim na obrotowym, skórzanym krześle siedzi chudy mężczyzna. Jest idealnie ogolony, garniak nienagannie wyprasowany, bez żadnych zagnieceń, krótkie ciemnoblond włosy perfekcyjnie zaczesane do tyłu. Elegancik, który wygląda jakby połknął kij od miotły. Mężczyzna wyjmuje z czarnego futerału zwykłe proste okulary, zakłada je na nos i przeszywa mnie spojrzeniem stalowych oczu stukając o biurko długopisem, który nie wiadomo kiedy znalazł się w jego dłoni.
Nie wiem co jest w jego spojrzeniu, ale automatycznie spuszczam wzrok i kule się w tym małym krześle. Panuje idealna cisza przerywa ją tylko i wyłącznie rytmiczne stukanie długopisem o biurko.
W mojej głowie panuje istny chaos, pandemonium. Udaje mi się wychwycić kilka myśli, które cały czas się powtarzają i mieszają się wzajemnie. Co się ze mną stało? Gdzie ja jestem i jak tu do cholery trafiłam?! Jak się stąd wydostać i dlaczego czuję się jak więzień, który oczekuje na wyrok? Co się do jasnej cholery tutaj dzieje?!
Nagle białe drzwi się otwierają i wchodzi przez nie jakaś wysoka kobieta w białej dopasowanej sukience z włosami upiętymi w kok i podaje panu Wiecznie Stukającemu Długopisem jakąś teczkę z dokumentami. Ja nie zwracam na nich szczególnej uwagi, ponieważ wgapiam się z otwartą gębą w drzwi. Może wyglądam idiotycznie i może zaczynam wariować, ale wcześniej tu żadnych drzwi nie było. Dobra, nie ma żadnego „może” ewidentnie postradałam zmysły.
Kobieta wychodzi zamykając za sobą drzwi, które ku mojemu niezmiernemu zdziwieniu i przerażeniu wnikają w ścianę. Halo, jest tu gdzieś psycholog? Nie, lepiej od razu psychiatra.
Ja chcę się stąd wydostać!-ta myśl przenika przez mój mózg, ale nie widzę żadnej drogi ucieczki, a raczej żadne magiczne przejście się przede mną nie pojawi, w dodatku wątpię by udało mi się jakoś wydostać z tego krzesełka.
Mężczyzna przywołuje mnie do porządku głośnym chrząknięciem. Niemal natychmiast przenoszę na niego wzrok. On nie odzywa się ani słowem tylko podsuwa jakieś papiery w moją stronę, podaje mi do ręki długopis i wskazuje miejsce gdzie mam te druczki podpisać, zasłaniając brązową kopertą treść dokumentów.
-Hola, hola!-mówię nie patrząc mu w oczy.-Nie podpiszę niczego zanim tego nie przeczytam!- Nie mam bladego pojęcia czego dotyczy ta umowa, bo to zapewne jest umowa. Nie chcę się na niczym przejechać ani do czegokolwiek się zobowiązywać. Jeśli muszą coś podpisać to przynajmniej chcę to przeczytać.
Mężczyzna wzdycha i odsłania kopertę. Patrzę oniemiała na treść dokumentów, to nie jest żadna najeżona kruczkami umowa… To wygląda bardziej na… akta? Przebiegam wzrokiem po treści papierzysk, jednak mój mózg przestaje funkcjonować już po pierwszej stronie.
Imię i nazwisko: Raven Hill
Wiek: 17
Data narodzin: 27.03.1998
Data śmierci: 05.11.2015 godzina 19.35
Status: samobójca
Czytam te kilka linijek jeszcze chyba z kilkadziesiąt razy, ale wciąż nie mogę w nie uwierzyć. Co się tu do jasnej cholery dzieje?! Jestem w ukrytej kamerze czy co? To nie jest zabawne, do cholery!!! Jak to martwa, przecież ja żyję! Żyję, prawda? Pamiętam, że wracałam później niż zwykle ze szkoły, bo przedłużyły się lekcje, z nudów i braku zajęcia zasiadłam na kanapie z pilotem w ręce i oglądałam TV. Później chyba musiałam zasnąć, a to jest tylko sen. Popieprzony, chory koszmar. W dodatku samobójstwo? Ja i samobójstwo?! Chyba bym to pamiętała! Po co miałabym ze sobą kończyć, ja w tym nie widzę sensu! Nie mam depresji, nie tnę się, jestem zadowolona z życia, mam dla kogo żyć, więc na jaką cholerę mi samobójstwo! Ja nie widzę sensu w odbieraniu sobie życia, to największe tchórzostwo na świecie, które rani wszystkich wokół ciebie, jak można zrobić coś takiego? Jak JA mogłabym zrobić coś takiego??? To nie może być prawda. To nie może być prawda- powtarzam w myślach jak mantrę.
-To jest prawda.- wzdrygam się gdy słyszę zimny, ostry głos mężczyzny. Zdaje sobie sprawę, że musiałam wypowiedzieć tą myśl na głos.- Wszystkie dowody wskazują, że to samobójstwo. –Jego oczy błyskają niebezpiecznie. Karty papieru z moimi danymi, zbieranymi prawdopodobnie przez cały okres mojego życia zaczynają się samoistnie przewracać jakby poruszał nimi silny wiatr.
-Oblałaś.-Mówi ze spokojem Pan Stukający Długopis. Dokumenty zatrzymują się na prawie pustej stronie, gdzie wielkimi literami widnieje napis „podpis”. Moja dłoń automatycznie, bez użycia mojej woli, ba! sprzeciwiając się jej zaczyna kreślić litery na papierze.
-Co? Co oblałam?-pytam się nic nie rozumiejąc, to wszystko jest zbyt dziwne, to zbyt wiele, nie jestem w stanie tego ogarnąć.
-Życie.-Spojrzenie mężczyzny twardnieje jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Krzesełko na, którym siedzę zaczyna się trząść, a mnie ogarnia przerażenie. Strony moich akt znów zaczynają się przewracać. Tym razem pojawiają się dwa nowe napisy pod moimi danymi.
Wyrok: Piekło
Poprawka: brak możliwości.
Chyba po raz setny zadaję sobie pytanie: co się tu do cholery wyprawia? Nagle czuję jak krzesełko, w które jestem wciśnięta obraca się o sto osiemdziesiąt stopni, a moim oczom ukazuje się potworna czarna dziura. Siedzenie krępujące do tej pory moje ruchy znika, a ja z głośnym wrzaskiem wpadam w tą ciemną wirującą otchłań.

Każdy z nas różnie wyobrażał sobie piekło. Jednak chyba najczęstszym motywem są rzeki lawy i siarki, siarczany odór, gorąc, dookoła ogień i diabły gotujące ludzkie dusze w wielkich kotłach nad palnikiem. Nic bardziej mylnego. Co prawda śmierdzi tu ale krwią i zgnilizną, widoczność jest okropnie ograniczona przez trującą mgłę, która pali skórę. Jednak piekło nic się nie ma do pieczary wypełnionej ogniem i lawą, to coś bardziej jak więzienie o mega zaostrzonym rygorze połączonym z kamieniołomem i kopalniami. Nie ma tu granicy pomiędzy dniem a nocą, za dnia harujesz jak wół wydobywając, przenosząc i kując głazy, w nocy pracujesz tak samo, na dodatek jakieś takie małe czarne stworzonka gryzą cię po kostkach, a bies czy inny diabeł pospiesza cię do pracy batem, chociaż często się składa, że tłucze cię po prostu dla zabawy. Prawdą jest jednak to, że trafiają tu najgorsze szumowiny ludzkości i samobójcy. Odbierając sobie życie sami skazaliśmy się na piekło, to jedna z najcięższych zbrodni, jeżeli nie najcięższa. Powoli oswajam się z myślą, że ja również jestem samobójczynią, choć wciąż do końca nie mogę w to uwierzyć. Nic nie pamiętam od momentu gdy oglądałam z nudów TV aż do chwili gdy znalazłam się w tym dziwnym gabinecie. Własna śmierć totalnie wyleciała mi z pamięci, chociaż innym akurat to najbardziej wgryza się w pamięć. Chyba przez pierwszy tydzień krzyczałam by pokazali mi dowody na to, że odebrałam sobie życie, darłam się tak długo aż pokazali mi wszystko, co udało im się ustalić na pewno. Nie było tego wiele, ale wystarczająco by skazać mnie na te męki, które nigdy się nie kończą, a pomimo tego, że powinnam dawno już się wykończyć wciąż „żyję”, bo nie da się zabić martwego. Z każdą chwilą tutaj zaczynam nienawidzić tego miejsca coraz bardziej. Taszcząc ciężkie kamulce zastanawiam się jak życie płynie sobie beze mnie i coraz bardziej za nim tęsknię. Oddałabym dosłownie wszystko (chociaż nie mam już nic) za choć jeden dzień tam na górze, wśród żywych.
Syczę wraz i innymi gdy opary mgły osiadają na naszej skórze paląc, wgryzając się w nią. Zwalniam odrobine kroku, lecz od razu moje plecy smaga bat diabła, który chwiejnym krokiem człapie za mną a odór alkoholu unosi się w promieniu jakichś kilku metrów od jego cielska. Krzywię się. Z oddali słychać jęki i krzyki jeszcze głośniejsze niż wśród moich towarzyszy niedoli. Wrzaski tak okropne, że nie da się ich wyrzucić z pamięci. Przechodzimy obok Jam. A tak dokładnie to nad nimi. Zapach krwi i gnijącego mięsa, który jest normą w piekle akurat w tym miejscu przybywa na sile. Mijamy zakratowane „okna” w podłożu, nazywane są tak dla tego, że przez nie do Jam dostaje się liche światło. W Jamach pokutują najgorsi z najgorszych w porównaniu z nimi my mamy raj. Wzdrygam się na samą myśl co dokładnie dzieje się w jamach. Wiadomo tylko, że biesy, czarty i demony tam „balują” i „bawią się” oznacza to mniej więcej tyle, że nie stronią od odkrawanie kawałków mięsa i zjadania żywcem swoich ofiar oraz wszystkiego co może dostarczyć im rozrywki, a że umarli nie giną i szybko się regenerują „zabawa” nie ma końca. Przechodzą mnie dreszcze. Nigdy przenigdy nie chcę tam trafić. Potykam się na świeżej krwi i upadam na kolana. Niemal natychmiast dostaję batem po plecach. Nie podnoszę się jednak, nie mam już sił. Czasem każdemu się zdarza, nie raz widziałam jak piekielnicy (dusze ludzi skazanych na piekło) nagle upadają i nie mogą się podnieść. Ze mną teraz jest tak samo. Mięśnie drżą i nie jestem w stanie się ruszyć, mogę tylko tak drżeć i opaść wykończona na zakrwawione podłoże, co robię. Mój policzek styka się z nawierzchnią, a choć chcę wstać i pójść dalej nie jestem w stanie. Dostaję kolejne baty.
-Usz się bo cię ta stące- wybełkotał diabeł co pewnie miało oznaczać „Rusz się, bo cię tam strącę”. Był pijany jeszcze bardziej niż zwykle, a pijany diabeł to diabeł skory do zakładów. Wszystkie czarty mają skłonność do hazardu, a na szali jestem gotowa postawić wszystko byleby chwilę odsapnąć.
-Nie zrobisz tego.-mruczę resztką sił.
-A obię – To pewnie miało znaczyć „zrobię”. Weź tyle nie pij, bo zrozumieć nie można.
-A założę się, że czegoś nie zrobisz.- Diabeł okrążył mnie tak, że widziałam jego kozie racice, zaciekawiłam go.
-A obię, obię, ja mogię wszystko obić. I osku… oskru… ze skory obedzeć, o! Ze skory obedzeć też mogie, wsytko mogie i wsytko obię.
-A założymy się?- nie mam nic do stracenia. Pojawiła się tak długo wyczekiwana okazja, poświęcę wszystko, nawet mogę trafić do Jam, ale nie mogę zmarnować mojej szansy.
-A o co?- bełkocze. Udaję, że wzdycham.
-Nie ważne i tak nie dasz rady…- Diabeł stuknął gniewnie raciczką, a ja spróbowałam się podnieść, jednak nic z tego, znów opadłam na podłoże.
-Ty mie nie denewuj, bo tam cię stącę.- ni to bełkocze ni to warczy.
-Nie jestem samobójczynią.-szepczę. Prycha, nie wierzy mi, nawet się nie łudziłam, że mi uwierzy. Ma mi nie wierzyć.-Mogę udowodnić, jeśli wyślecie mnie do świata żywych udowodnię, że nią nie jestem. – Oczami wyobraźni jak uśmiecha się półgębkiem, myśli, że zakład już jest wygrany.
-Jak ci się uda…- Udaję, że się zastanawiam.
-Jeżeli mi się uda, zostanę tam. Będę znowu żyć.- Mówię jakby to był tylko czysty zakład, jakby to nic dla mnie nie znaczyło. Ja chcę wrócić, CHCĘ ŻYĆ! Udowodnić, że to wszystko jakaś pomyłka.
-A jeśli nie… dziewuszka tafi do Jamy, dostaczy rozywki. Dziewuszka ładnie kzycy, dziewuszka bedzie dużo kzyczeć. – Dopiero teraz uderzają we mnie wątpliwości. Po plecach przebiega mi dreszcz, na czoło wstępują zimne kropelki potu. Niby brałam to pod rozważania, a jednak… Przerażenie ogarnia mnie na samą myśl. Przez chwilę mam ochotę się wycofać, wiem, że prawdopodobnie nie znajdę dowodów, a że trafię do Jam… Zaczynam się trząść i tym razem na serio rozważam wycofanie się, może ten cały zakład to był błąd. Diabeł uśmiecha się widząc, że zaczynam tchórzyć. Jednak mam szansę znowu żyć, choć przez chwilę. Drugie życie, albo żywot po tysiąckroć gorszy od śmierci. Wóz albo przewóz, gra toczy się o najwyższą stawkę.
-Dobrze, zakład.- staram się podnieść drżącą spazmatycznie rękę, czuję jak szpony zaciskają się na moim nadgarstku.
-Zakład.-gdy pada to słowo, całe piekło zaczyna drżeć…

C.D.N.


Ps. Wypowiedzi diabła celowo pisane są niepoprawnie, by podkreślić jego trudny do zrozumienia pijacki bełkot. 
Pps. W następnym rozdziale pojawią się chłopcy z SF. :)

8 komentarzy:

  1. Rozdział genialny :D
    Już nie mogę się doczekać przyszłego rozdziału :3
    Przesyłam dużo weny, czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam ^-^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i mały błąd znalazłam, a zapomniałam o nim wspomnieć.
      ,,Jestem w jakimś dziwnym gabinecie wciśnięta w jakieś małe, niewygodne krzesełko dna dzieci z przedszkola,''
      Nie powinno być tam napisane ,,dla" dzieci z przedszkola, a nie ,,dna" ;)

      Usuń
    2. Ach te literówki wszędzie się wkradają, dzięki, że zauważyłaś już poprawiam :)

      Usuń
  2. Czegoś takie jeszcze nie czytałam. :) Jestem pozytywnie zaskoczona i dołączam do grona czytelników! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow....Szczerze niewiem co powiedziec...Zakochałam sie już w prologu i cos czuje że bede tu stalym czytelnikiem XD
    Orginaly pomysl i ogromną wyobraznia - wymiatasz XD
    Chce kolejny!!!
    Czekam na next i zycze duzo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam wśród czytelników i spełniam twe życzenie :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Pierwszy rozdział za mną i zaskoczona jestem mega pozytywnie. Widzę parę potknięć językowych, ale fabularnie świetnie i przede wszystkim oryginalnie! Lecę dalej ;)
    Lilly

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Domi L