W końcu skończyła się moja
„kara” o ile granie na konsoli z Arminem można nazwać karą. Jednak cieszę się,
że mogę już wrócić do domu. Głowa boli mnie jeszcze bardziej, ledwo się wlokę,
jest mi cholernie zimno chociaż mam na sobie ciepłą kurtkę, jestem opatulona
szalem, a z pod czapki ledwo wystają mi oczy. Nie mogę się doczekać kiedy wlezę
pod kołderkę z kakałkiem i obejrzę jakiś odmużdżający film. Tak tylko o tym marzę. A później się wyspać i
mieć ten dzień z głowy.
Oczy co chwilę same mi się
zamykają, jeszcze tylko kawałek, jeszcze tylko kawałek i spać, kawałek i spać.
Powtarzam sobie w myślach. Już nawet nie chcę kakała i filmu, w tym momencie
sen jest spełnieniem moich najskrytszych pragnień.
Chyba przymykam oczy na
dłuższą chwilę, bo nagle potykam się o coś, prawdopodobnie o moje własne nogi.
Pewnie leżałabym teraz jak długa na chodniku gdyby skrzydlak, który wlekł się
za mną w porę mnie nie złapał. Szybko wyburkuję podziękowanie i mocniej
zaciskam szalik na szyi. Boże, jak mi zimno!
-Dlaczego w końcu nie
przestaniesz się zgrywać i przyznasz się również przed samą sobą, że jesteś
chora.- Wzdycha. Odwracam się gwałtownie (na tyle gwałtownie, aby znów się nie
wywalić) na pięcie i patrzę mu prosto w oczy, co pewnie wyglądałoby komicznie,
bo z moim wzrostem muszę zadzierać głowę do góry. Patrzy na mnie jakby ta cała
sytuacja go nużyła. Na policzki wstępują mi gniewne rumieńce.
-Co wy wszyscy macie z tą
chorobą?! Najpierw Lysander, później Armin stwierdził, że jestem dziwnie blada
i powinnam się położyć, a teraz ty! Może jeszcze Kastiel nagle wyskoczy z
krzaków by dać mi herbatkę Teraflu na przeziębienie!- mój chwilowy wybuch
kończą zawroty głowy i niespodziewany, niechciany atak kaszlu. –Jestem okazem
zdrowia- dodaję szybko próbując jakoś zatrzeć ten atak kaszlu.
-Uważaj, bo jeszcze
uwierzę.-Ken przewraca oczami.- Trzeba było dłużej walczyć na śnieżki bez
kurtki i częściej wpadać w śnieg.-burczy. Ma rację, ale nie zamierzam się
przyznawać do porażki. Nie mogę być chora, nie chcę zmarnować nawet jednego
cennego dnia leżąc w łóżku z gorączką. Czy tego chcę czy nie czas nieubłaganie
mnie goni, a mój rok kurczy się, co prawda powoli, ale się kurczy. Dlatego jak
tylko wrócę do domu nafaszeruję się witaminami i czymś na odporność, strzelę
sobie kawę, żeby jako tako funkcjonować i nie dam się tej pieprzonej chorobie.
Zadzieram głowę do góry i
zmierzam twardym krokiem w kierunku domu puszczając mimo uszu jego komentarz. W
sumie to powinnam unikać z nim rozmów nie tylko w szkole, ale i w innych
miejscach, gdzie mogą zobaczyć mnie ludzie. Zostanie krzykniętą wariatką jakoś
nie widnieje w moich planach na przyszłość.
Niestety nie jest mi dane
odejść z godnością gdyż jak to ja muszę się poślizgnąć na oblodzonym bruku i
lecę do tyłu. Nie wiem czemu, ale świat ma dziwną tendencję do uciekania mi
spod nóg, dlatego też cichym piskiem zamykam oczy i czekam na spotkanie z
ziemią. Nic takiego jednak nie ma miejsca, zdziwiona otwieram oczy. To
skrzydlak mnie złapał, znowu. Durne
nogi, przestańcie się ślizgać i potykać, przez was wychodzę na jeszcze większą
niezdarę niż jestem.
-Ciągłe łapanie cię, robi
się już nudne.-burczy i ustawia mnie z powrotem do pionu. Otrzepuję się z
resztek straconej godności.
-Nikt cię o to nie
prosił.- odburkuję pod nosem i ponawiam mój marsz zombie tym razem uważnie
patrząc pod nogi. Skrzydlak przyśpiesza kroku.
-Ach tak?-patrzy na mnie z
ukosa.-Następnym razem rąbniesz tyłkiem o chodnik.
-Nie będzie następnego
razu- syczę. Prycha pod nosem co jest równoznaczne z kpiącym „Czyżby?”.
-Chociaż w sumie masz
rację, nie będzie następnego razu.
-C-co ty…-dukam. Skrzydlak
w ułamku sekundy znajduje się przy mnie nachyla się i podcina mi ręką nogi.
Prawie łbem o chodnik zaryłam, za szczęście łapie mnie w ostatniej chwili i
podnosi się, ze mną na rękach. Moje spojrzenie automatycznie leci w dół i chcąc
czy nie chcąc mocniej obejmuję skrzydlaka.
-Postaw mnie na ziemi-
mówię dobitnie, mam nadzieję, że w moim głosie nie słychać błagalnej nutki.
-Nie mów, że nawet na
takiej wysokości masz pietra.-śmieje się.
Nie mam mowy, nie przyznam mu racji, chociaż kątem oka wciąż obserwuję
odległość dzielącą mnie od ziemi, a w moich oczach z niewielkiej robi się coraz
większa i większa. Niemal natychmiast odrywam od niej wzrok.
-N-no co ty.-prycham.-Po
prostu lubię twardo stąpać po ziemi, a nie dyndać nad nią zdana na czyjąś łaskę
i niełaskę. A propos dyndania w powietrzu… czy to nie jest zbyt dziwne, ludzie
się gapią.- Co prawda gapili się już od jakiegoś czasu w ich mniemaniu gadam do
siebie, a taka nastolatka nie należy do często spotykanych widoków, a
lewitująca ponad metr nad ziemią, no to już nie jest tylko widok mało
spotykany. To widok, który mówi „O, cześć! Znam super miejsce dla ciebie! To
taki duży dom, nazywa się psychiatryk, dają tam super ubranka, akurat mają
promocję i rozdają za darmo, jest twój rozmiar! Zgłoś się zanim ucieknie okazja!!!”
-Jest ciemno, za chwilę
każdy odwróci wzrok nie przyznając się, że widzą to co widzą, zaczną ignorować
ten fakt a za kilka dni większość z ich po prostu uda się do psychologa.-bagatelizuje
sprawę Kentin.-Wyluzuj.-prycha.- I wyjaśnijmy sobie jedno, tacham cię do domu
tylko dlatego, że strasznie się wleczesz i nie mam bladego pojęcia gdzie
ukryłaś klucze.
-Jasne, jasne. Uważaj, bo
uwierzę.- uśmiecham się półgębkiem.
W głowie mi się kręci
coraz bardziej i czuję się jakby biegało po niej w te i we wte stado słoni, a
każdy ich ciężki krok obijał mi się o czaszkę. Jednak gdy dotarliśmy do naszego
mieszkania, pojawił się inny problem. Duży, wielki, ogromny problem, na który
spoglądamy z przerażeniem. I ja i Ken
zdruzgotani wpatrujemy się w jeden punkt. A jest nim coś niewyobrażalnie
koszmarnego, coś co jest zbyt straszne na pojawianie się w koszmarach sennych…
….pusta lodówka.
Wpatrujemy się w świecące
pustakami półki, a nasze brzuchy łączą się z nami w bólu, bo w tym samym momencie
zaczynają burczeć. Nasze spojrzenia w końcu odrywają się od tego okropnego
widoku i mierzymy się nimi.
-Trzeba było zrobić
zakupy!-krzyczymy na siebie równocześnie.-Ja?! To ty powinieneś/powinnaś to zrobić.-
syczymy jednocześnie i odwracamy się do siebie plecami jak obrażone dzieci.
Pusta lodówka nie byłaby taka straszna, gdybyśmy wczoraj nie ogołocili szafek,
ze wszystkich płatków, krakersów, zupek chińskich i tym podobnych. To
przerażające jak w tym domu szybko znika jedzenie. Ale, że ja jestem duchem w
obcym ciele, a skrzydlak powoli przyzwyczaja się do świata materialnego, a że
oboje nie przestajemy istnieć w wymiarze duchowym i egzystujemy na dwóch
płaszczyznach to jedzenie znika zanim zdąży na dobre się pojawić. Prościej
mówiąc zawsze jesteśmy głodni, chociaż skrzydlak na początku zastrzegał, że nie
potrzebuje żarcia. Kłamca, gadał tak tylko po to by mnie wnerwić i wysłać do
sklepu.
Głód znowu się odzywa, mam
wrażenie, że wszyscy słyszą jak nam kiszki marsza grają.
-Kto jest za tym by
zamówić pizzę?- olśniewa nas jednocześnie i oboje podnosimy ręce do góry jak
podczas głosowania w podstawówce. Jeśli chodzi o żarcie, zawsze jesteśmy
jednomyślni, a w każdym razie w większości przypadków…
Leżę sobie owinięta w
kocyk, z parującym kubkiem cappuccino w ręce. Jak wcześniej było mi okropnie
zimno tak teraz czuję jakbym gotowała się od środka, ale jak tylko się odkryję
od razu zamarzam. Powieki raz po raz mi się zamykają, chyba mam gorączkę… No dobra, jednak jestem chora,
przyznaję się bez bicia. Obok mnie na kanapie siedzi skrzydlak. Okazało się, że
jest jeszcze jednak rzecz poza żarciem, w której się zgadzamy. A mianowicie
filmy. Jako, że jestem chora to ja mam prawo do pilota, a ten kto ma pilota ma
władzę, niemal usłyszałam nieme westchnienie ulgi skrzydlaka, gdy dowiedział
się, że nie jestem z tych co lubią romansidła. Nie, nie. Horrory, kino akcji, kryminały, to lubię.
Właśnie głupia bohaterka w
filmie schodzi do piwnicy.
-O co się zakładasz, że
coś zaraz wyskoczy?-pyta Ken. Wzruszam ramionami ignorując pytanie.
-Dlaczego to zawsze musi
być piwnica, albo strych? Dlaczego resztki zgniłego jedzenia nie rzucą się na
nią jak otworzy lodówkę i nie wyżrą jej oczu?-prycham. Skrzydlak wzdycha.
-Gorączka wyżarła ci mózg-kwituje.-
I dlaczego ciągle gadasz o żarciu? Pizza jeszcze nie doszła, przez ciebie
głodnieję jeszcze bardziej.- Jakby na potwierdzenie jego słów kiszki znów
zaczynają nam grać marsza. Nagle słyszymy dzwonek do drzwi.
-No nareszcie!-wzdychamy
jednocześnie. Po szybkiej grze w kamień, papier, nożyce o to kto ma otworzyć
Kentin zwala się z kanapy. Otwiera drzwi. Dostawca wodzi wzrokiem lecz nic nie
widzi. Skrzydlak zabiera od niego pudełko dużej pizzy peperoni z podwójnym
serem i wciska do ręki skołowanego dostawcy banknoty po czym zamyka drzwi.
-Pizza 35 $, dostawa 10$,
mina dostawcy…bezcenna- kwituję z wielkim uśmiechem na ustach.
Nie mija nawet połowa
filmu, jak zaczynam zasypiać. Powieki ciążą niczym ołów, a głowa opada na ramię
skrzydlaka. W pewnym momencie nie mam siły nawet jej podnieść. Zasypiam…
Czuję jak zmieniam miejsce
położenia, próbuję bez otwierania oczu wybadać co się dzieje. Słyszę ciche
kroki, trochę mną kołysze i słyszę astralny odpowiednik bicia serca. Po chwili
wszystkie elementy układanki łączą się w całość. Ken niesie mnie do mojego
pokoju. Słyszę skrzypienie drzwi, a chwilę później skrzydlak kładzie mnie na
łóżku i zakrywa kołdrą. Moich uszu dociera jeszcze odgłos zamykanego okna,
ciche trzaśnięcie drzwi i cichnące kroki na korytarzu. Po czym znów zapadam w
ciemność…
Biegnę. Moje buty stukają po bruku w ciemnej uliczce.
Nie widzę budynków, panuje prawie idealny mrok przerywany tylko słabym blaskiem
księżyca i ulicznych latarni rozstawionych co sto metrów, które wyglądają jakby
zaraz miały zgasnąć.
Nie wiem dlaczego biegnę, nie wiem czy coś mnie goni
czy nie. Po prostu czuję, że muszę biec, tylko tego jestem pewna, pod żadnym
pozorem nie mogę się zatrzymać. Moje buty rozchlapują kałuże. Pędzę dalej nie
oglądając się za siebie.
Słyszę karakanie kruków, przenikliwe, wrzaskliwe. Nie
wiem ile ich jest, są coraz bliżej, słyszę je coraz wyraźniej. Trzepot czarnych
skrzydeł i to potworne krakanie. Ono wgryza mi się w mózg, przenika do kości.
Mam wrażenie, że słyszę tylko je, ciągle kraczą, głośniej i głośniej. Ten
dźwięk obija mi się w głowie, nie mogę skupić myśli. To rozsadza mi głowę od środka.
Zatykam uszy dłońmi, to nic nie daje, wciąż kraczą. Biegnę, nie mogę się
zatrzymać, muszę biec.
Raven. Raven. Raven.
Mam wrażenie, że kruki już nie kraczą, one wrzeszczą.
Wrzeszczą mi w głowie i poza nią, a ten nieustający hałas układa się w moje
imię. Kruki powtarzają je, kraczą. Ta potworna kakofonia rozdziera mnie od
środka.
Raven. Raven. Raven.
Są coraz bliżej. Już nie biegnę, już uciekam. Czuję
czyjś wzrok na sobie, ktoś przewierca mnie spojrzeniem. Przechodzą mnie
dreszcze, ciało powoli staje się jak z waty, trudniej mi się ruszać. Kruki
posiadały na latarniach. Wpatrują się we mnie paciorkowymi oczami. Wciąż kraczą
i kraczą. Głowa mi pęka.
Raven. Raven. Raven.
Latarnie mrygają, gasną jak zdmuchiwane świeczki,
jedna po drugiej.
-Nie!-wrzeszczę. Moje ciało wiotczeje, to coś się
zbliża, czuję tą dziwną lodowatą obecność. Kruki podrywają się do lotu, kierują
się wprost na mnie. Wciąż próbuję biec, lecz mam wrażenie, że poruszam się zbyt
wolno, jakbym ugrzęzła w smole.
Czarne ptaszyska atakują mnie. Wbijają szpony w moje
ciało. Krzyczę. Wszędzie widzę plątaninę dziobów, szponów i czarnych skrzydeł.
Jest ich coraz więcej.
Raven. Raven. Raven.
Upadam na bruk, czuję zapach krwi, mojej krwi. Kruki
zbijają się czarną chmarą nade mną, biją skrzydłami powietrze. Próbuję się
czołgać. Nie mam sił, wszystko mnie boli,
a moje ciało zachowuje się jakby było po części sparaliżowane, jakbym brnęła w
smole.
Z nieba spadają czarne pióra. Kruki cichną, nikną.
Zostają tylko pióra, które powoli spadają z nieba. Latarnie zapalają się. Mój
oddech zamiera w piersi z niemym okrzykiem przerażenia. Wszędzie leżą truchła
kruków, fragmenty ciał. Czarne pióra opadają i wpadają w kałuże. W kałuże krwi.
Słyszę czyjeś kroki za mną. Nie mogę się ruszyć,
jestem jak skamieniała. To coś się zbliża…
W mojej głowie rozlega się okropne, głośne krakanie, a
nocną ciszę rozdziera krzyk. Mój krzyk.
Gwałtownie się budzę, nie
mogę złapać oddechu. Nie otwieram oczu. Nocne, zimne powietrze dostaje się do
pokoju drżę, a przecież okno było zamknięte, prawda? Tak mi się w każdym razie
wydaje. Przecieram oczy i zbieram się w sobie, żeby je otworzyć, zwlec się z
łóżka i zamknąć to okno. To tylko sen, tylko sen, powtarzam w myśli i powoli
się uspokajam.
Wdech, wydech, wdech,
wydech. Tylko sen.
Otwieram oczy i prostuję
się do pozycji siedzącej i zamieram w bezruchu spoglądając ku oknu. Okno jest
otwarte na oścież, firany poruszają się na wietrze, a na parapecie siedzi
bacznie przyglądający mi się wielki kruk. Rozpościera skrzydła i składa je z
powrotem. Nie mogę oderwać od niego wzroku. Jestem jak sparaliżowana, lecz wcale
się nie boję. Nie wiem co się dzieje, przyglądam się czarnym piórom, lekko
zarysowanym przez taflę księżyca. Ptak przekrzywia głowę i wpatruje się we mnie
czarnymi oczami.
Nagle otwiera dziób i kracze
przeciągle. Przechodzi mnie dreszcz, bo zamiast zwykłego krakania, słyszę moje
imię.
Raven.
I w tym rozdziale dochodzi do małego na pierwszy rzut oka nic nie wnoszącego do fabuły wydarzenia, które można nazwać przełomem. Raven jeszcze tego nie wie, ale jej "zwykłe" życie w tym momencie zaczyna chylić się ku upadkowi.
Mam pytanko, robić one-shota? Nie będzie on za bardzo powiązany z główną fabułą i nie będzie zdradzać wiele. Tak więc robić czy nie? Jeśli tak zostanie on wstawiony 5 listopada o 19.35. Jakaś podpowiedź co do treści? (patrz poprzednie zdanie)
Zrób oneshota :D Ja chętnie poczytam. Uwielbiam Twoje opowiadanie. Jest cudowne! ♥ Pozdrawiam serdecznie i przesyłam pozytywne wibracje. Czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńFajowy rozdział *-*
OdpowiedzUsuńKońcówka boska :3 Kurcze jak ja bym chciała zobaczyć minę tego dostawcy XD
Nasza bohaterka jest chora...biedna :(
Wiesz, że tylko jednego mi brakowało w tym rozdziale, czyli Kastiela, a wszystko inne boskie :D
Przesyłam dużo weny, czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam ^-^
PS Zrób ten One Shot :)
Nie martw się Kasa nie zabraknie, ani w następnym rozdziale ani w one shocie :)
UsuńCiekawe sen, trochę mrocznie, ale to lubię. Cieszę się, że pojawiła się dłuższa scena z Kentinem, bo to jego fankom będę do końca. ;) Chociaż motyw z otwieraniem przez niego drzwi jest trochę dziwny, sam ściąga uwagę innych na Raven. Sytuacje w parku i jego wyjaśnienia można było jeszcze zrozumieć, ale pizza to chyba za wiele. ;)
OdpowiedzUsuń