piątek, 23 października 2015

Rozdział 8

W końcu skończyła się moja „kara” o ile granie na konsoli z Arminem można nazwać karą. Jednak cieszę się, że mogę już wrócić do domu. Głowa boli mnie jeszcze bardziej, ledwo się wlokę, jest mi cholernie zimno chociaż mam na sobie ciepłą kurtkę, jestem opatulona szalem, a z pod czapki ledwo wystają mi oczy. Nie mogę się doczekać kiedy wlezę pod kołderkę z kakałkiem i obejrzę jakiś odmużdżający film.  Tak tylko o tym marzę. A później się wyspać i mieć ten dzień z głowy.
Oczy co chwilę same mi się zamykają, jeszcze tylko kawałek, jeszcze tylko kawałek i spać, kawałek i spać. Powtarzam sobie w myślach. Już nawet nie chcę kakała i filmu, w tym momencie sen jest spełnieniem moich najskrytszych pragnień.
Chyba przymykam oczy na dłuższą chwilę, bo nagle potykam się o coś, prawdopodobnie o moje własne nogi. Pewnie leżałabym teraz jak długa na chodniku gdyby skrzydlak, który wlekł się za mną w porę mnie nie złapał. Szybko wyburkuję podziękowanie i mocniej zaciskam szalik na szyi. Boże, jak mi zimno!
-Dlaczego w końcu nie przestaniesz się zgrywać i przyznasz się również przed samą sobą, że jesteś chora.- Wzdycha. Odwracam się gwałtownie (na tyle gwałtownie, aby znów się nie wywalić) na pięcie i patrzę mu prosto w oczy, co pewnie wyglądałoby komicznie, bo z moim wzrostem muszę zadzierać głowę do góry. Patrzy na mnie jakby ta cała sytuacja go nużyła. Na policzki wstępują mi gniewne rumieńce.
-Co wy wszyscy macie z tą chorobą?! Najpierw Lysander, później Armin stwierdził, że jestem dziwnie blada i powinnam się położyć, a teraz ty! Może jeszcze Kastiel nagle wyskoczy z krzaków by dać mi herbatkę Teraflu na przeziębienie!- mój chwilowy wybuch kończą zawroty głowy i niespodziewany, niechciany atak kaszlu. –Jestem okazem zdrowia- dodaję szybko próbując jakoś zatrzeć ten atak kaszlu.
-Uważaj, bo jeszcze uwierzę.-Ken przewraca oczami.- Trzeba było dłużej walczyć na śnieżki bez kurtki i częściej wpadać w śnieg.-burczy. Ma rację, ale nie zamierzam się przyznawać do porażki. Nie mogę być chora, nie chcę zmarnować nawet jednego cennego dnia leżąc w łóżku z gorączką. Czy tego chcę czy nie czas nieubłaganie mnie goni, a mój rok kurczy się, co prawda powoli, ale się kurczy. Dlatego jak tylko wrócę do domu nafaszeruję się witaminami i czymś na odporność, strzelę sobie kawę, żeby jako tako funkcjonować i nie dam się tej pieprzonej chorobie.
Zadzieram głowę do góry i zmierzam twardym krokiem w kierunku domu puszczając mimo uszu jego komentarz. W sumie to powinnam unikać z nim rozmów nie tylko w szkole, ale i w innych miejscach, gdzie mogą zobaczyć mnie ludzie. Zostanie krzykniętą wariatką jakoś nie widnieje w moich planach na przyszłość.
Niestety nie jest mi dane odejść z godnością gdyż jak to ja muszę się poślizgnąć na oblodzonym bruku i lecę do tyłu. Nie wiem czemu, ale świat ma dziwną tendencję do uciekania mi spod nóg, dlatego też cichym piskiem zamykam oczy i czekam na spotkanie z ziemią. Nic takiego jednak nie ma miejsca, zdziwiona otwieram oczy. To skrzydlak mnie złapał, znowu.  Durne nogi, przestańcie się ślizgać i potykać, przez was wychodzę na jeszcze większą niezdarę niż jestem.
-Ciągłe łapanie cię, robi się już nudne.-burczy i ustawia mnie z powrotem do pionu. Otrzepuję się z resztek straconej godności.
-Nikt cię o to nie prosił.- odburkuję pod nosem i ponawiam mój marsz zombie tym razem uważnie patrząc pod nogi. Skrzydlak przyśpiesza kroku.
-Ach tak?-patrzy na mnie z ukosa.-Następnym razem rąbniesz tyłkiem o chodnik.
-Nie będzie następnego razu- syczę. Prycha pod nosem co jest równoznaczne z kpiącym „Czyżby?”.
-Chociaż w sumie masz rację, nie będzie następnego razu.
-C-co ty…-dukam. Skrzydlak w ułamku sekundy znajduje się przy mnie nachyla się i podcina mi ręką nogi. Prawie łbem o chodnik zaryłam, za szczęście łapie mnie w ostatniej chwili i podnosi się, ze mną na rękach. Moje spojrzenie automatycznie leci w dół i chcąc czy nie chcąc mocniej obejmuję skrzydlaka.
-Postaw mnie na ziemi- mówię dobitnie, mam nadzieję, że w moim głosie nie słychać błagalnej nutki.
-Nie mów, że nawet na takiej wysokości masz pietra.-śmieje się.  Nie mam mowy, nie przyznam mu racji, chociaż kątem oka wciąż obserwuję odległość dzielącą mnie od ziemi, a w moich oczach z niewielkiej robi się coraz większa i większa. Niemal natychmiast odrywam od niej wzrok.
-N-no co ty.-prycham.-Po prostu lubię twardo stąpać po ziemi, a nie dyndać nad nią zdana na czyjąś łaskę i niełaskę. A propos dyndania w powietrzu… czy to nie jest zbyt dziwne, ludzie się gapią.- Co prawda gapili się już od jakiegoś czasu w ich mniemaniu gadam do siebie, a taka nastolatka nie należy do często spotykanych widoków, a lewitująca ponad metr nad ziemią, no to już nie jest tylko widok mało spotykany. To widok, który mówi „O, cześć! Znam super miejsce dla ciebie! To taki duży dom, nazywa się psychiatryk, dają tam super ubranka, akurat mają promocję i rozdają za darmo, jest twój rozmiar! Zgłoś się zanim ucieknie okazja!!!”
-Jest ciemno, za chwilę każdy odwróci wzrok nie przyznając się, że widzą to co widzą, zaczną ignorować ten fakt a za kilka dni większość z ich po prostu uda się do psychologa.-bagatelizuje sprawę Kentin.-Wyluzuj.-prycha.- I wyjaśnijmy sobie jedno, tacham cię do domu tylko dlatego, że strasznie się wleczesz i nie mam bladego pojęcia gdzie ukryłaś klucze.
-Jasne, jasne. Uważaj, bo uwierzę.- uśmiecham się półgębkiem.

W głowie mi się kręci coraz bardziej i czuję się jakby biegało po niej w te i we wte stado słoni, a każdy ich ciężki krok obijał mi się o czaszkę. Jednak gdy dotarliśmy do naszego mieszkania, pojawił się inny problem. Duży, wielki, ogromny problem, na który spoglądamy z przerażeniem. I ja i Ken  zdruzgotani wpatrujemy się w jeden punkt. A jest nim coś niewyobrażalnie koszmarnego, coś co jest zbyt straszne na pojawianie się w koszmarach sennych…
….pusta lodówka.
Wpatrujemy się w świecące pustakami półki, a nasze brzuchy łączą się z nami w bólu, bo w tym samym momencie zaczynają burczeć. Nasze spojrzenia w końcu odrywają się od tego okropnego widoku i mierzymy się nimi.
-Trzeba było zrobić zakupy!-krzyczymy na siebie równocześnie.-Ja?! To ty powinieneś/powinnaś to zrobić.- syczymy jednocześnie i odwracamy się do siebie plecami jak obrażone dzieci. Pusta lodówka nie byłaby taka straszna, gdybyśmy wczoraj nie ogołocili szafek, ze wszystkich płatków, krakersów, zupek chińskich i tym podobnych. To przerażające jak w tym domu szybko znika jedzenie. Ale, że ja jestem duchem w obcym ciele, a skrzydlak powoli przyzwyczaja się do świata materialnego, a że oboje nie przestajemy istnieć w wymiarze duchowym i egzystujemy na dwóch płaszczyznach to jedzenie znika zanim zdąży na dobre się pojawić. Prościej mówiąc zawsze jesteśmy głodni, chociaż skrzydlak na początku zastrzegał, że nie potrzebuje żarcia. Kłamca, gadał tak tylko po to by mnie wnerwić i wysłać do sklepu.
Głód znowu się odzywa, mam wrażenie, że wszyscy słyszą jak nam kiszki marsza grają.
-Kto jest za tym by zamówić pizzę?- olśniewa nas jednocześnie i oboje podnosimy ręce do góry jak podczas głosowania w podstawówce. Jeśli chodzi o żarcie, zawsze jesteśmy jednomyślni, a w każdym razie w większości przypadków…

Leżę sobie owinięta w kocyk, z parującym kubkiem cappuccino w ręce. Jak wcześniej było mi okropnie zimno tak teraz czuję jakbym gotowała się od środka, ale jak tylko się odkryję od razu zamarzam. Powieki raz po raz mi się zamykają, chyba mam  gorączkę… No dobra, jednak jestem chora, przyznaję się bez bicia. Obok mnie na kanapie siedzi skrzydlak. Okazało się, że jest jeszcze jednak rzecz poza żarciem, w której się zgadzamy. A mianowicie filmy. Jako, że jestem chora to ja mam prawo do pilota, a ten kto ma pilota ma władzę, niemal usłyszałam nieme westchnienie ulgi skrzydlaka, gdy dowiedział się, że nie jestem z tych co lubią romansidła. Nie, nie. Horrory, kino akcji, kryminały, to lubię.
Właśnie głupia bohaterka w filmie schodzi do piwnicy.
-O co się zakładasz, że coś zaraz wyskoczy?-pyta Ken. Wzruszam ramionami ignorując pytanie.
-Dlaczego to zawsze musi być piwnica, albo strych? Dlaczego resztki zgniłego jedzenia nie rzucą się na nią jak otworzy lodówkę i nie wyżrą jej oczu?-prycham. Skrzydlak wzdycha.
-Gorączka wyżarła ci mózg-kwituje.- I dlaczego ciągle gadasz o żarciu? Pizza jeszcze nie doszła, przez ciebie głodnieję jeszcze bardziej.- Jakby na potwierdzenie jego słów kiszki znów zaczynają nam grać marsza. Nagle słyszymy dzwonek do drzwi.
-No nareszcie!-wzdychamy jednocześnie. Po szybkiej grze w kamień, papier, nożyce o to kto ma otworzyć Kentin zwala się z kanapy. Otwiera drzwi. Dostawca wodzi wzrokiem lecz nic nie widzi. Skrzydlak zabiera od niego pudełko dużej pizzy peperoni z podwójnym serem i wciska do ręki skołowanego dostawcy banknoty po czym zamyka drzwi.
-Pizza 35 $, dostawa 10$, mina dostawcy…bezcenna- kwituję z wielkim uśmiechem na ustach.
Nie mija nawet połowa filmu, jak zaczynam zasypiać. Powieki ciążą niczym ołów, a głowa opada na ramię skrzydlaka. W pewnym momencie nie mam siły nawet jej podnieść. Zasypiam…
Czuję jak zmieniam miejsce położenia, próbuję bez otwierania oczu wybadać co się dzieje. Słyszę ciche kroki, trochę mną kołysze i słyszę astralny odpowiednik bicia serca. Po chwili wszystkie elementy układanki łączą się w całość. Ken niesie mnie do mojego pokoju. Słyszę skrzypienie drzwi, a chwilę później skrzydlak kładzie mnie na łóżku i zakrywa kołdrą. Moich uszu dociera jeszcze odgłos zamykanego okna, ciche trzaśnięcie drzwi i cichnące kroki na korytarzu. Po czym znów zapadam w ciemność…

Biegnę. Moje buty stukają po bruku w ciemnej uliczce. Nie widzę budynków, panuje prawie idealny mrok przerywany tylko słabym blaskiem księżyca i ulicznych latarni rozstawionych co sto metrów, które wyglądają jakby zaraz miały zgasnąć.
Nie wiem dlaczego biegnę, nie wiem czy coś mnie goni czy nie. Po prostu czuję, że muszę biec, tylko tego jestem pewna, pod żadnym pozorem nie mogę się zatrzymać. Moje buty rozchlapują kałuże. Pędzę dalej nie oglądając się za siebie.
Słyszę karakanie kruków, przenikliwe, wrzaskliwe. Nie wiem ile ich jest, są coraz bliżej, słyszę je coraz wyraźniej. Trzepot czarnych skrzydeł i to potworne krakanie. Ono wgryza mi się w mózg, przenika do kości. Mam wrażenie, że słyszę tylko je, ciągle kraczą, głośniej i głośniej. Ten dźwięk obija mi się w głowie, nie mogę skupić myśli. To rozsadza mi głowę od środka. Zatykam uszy dłońmi, to nic nie daje, wciąż kraczą. Biegnę, nie mogę się zatrzymać, muszę biec.
Raven. Raven. Raven.
Mam wrażenie, że kruki już nie kraczą, one wrzeszczą. Wrzeszczą mi w głowie i poza nią, a ten nieustający hałas układa się w moje imię. Kruki powtarzają je, kraczą. Ta potworna kakofonia rozdziera mnie od środka.
Raven. Raven. Raven.
Są coraz bliżej. Już nie biegnę, już uciekam. Czuję czyjś wzrok na sobie, ktoś przewierca mnie spojrzeniem. Przechodzą mnie dreszcze, ciało powoli staje się jak z waty, trudniej mi się ruszać. Kruki posiadały na latarniach. Wpatrują się we mnie paciorkowymi oczami. Wciąż kraczą i kraczą. Głowa mi pęka.
Raven. Raven. Raven.
Latarnie mrygają, gasną jak zdmuchiwane świeczki, jedna po drugiej.
-Nie!-wrzeszczę. Moje ciało wiotczeje, to coś się zbliża, czuję tą dziwną lodowatą obecność. Kruki podrywają się do lotu, kierują się wprost na mnie. Wciąż próbuję biec, lecz mam wrażenie, że poruszam się zbyt wolno, jakbym ugrzęzła w smole.
Czarne ptaszyska atakują mnie. Wbijają szpony w moje ciało. Krzyczę. Wszędzie widzę plątaninę dziobów, szponów i czarnych skrzydeł. Jest ich coraz więcej.
Raven. Raven. Raven.
Upadam na bruk, czuję zapach krwi, mojej krwi. Kruki zbijają się czarną chmarą nade mną, biją skrzydłami powietrze. Próbuję się czołgać.  Nie mam sił, wszystko mnie boli, a moje ciało zachowuje się jakby było po części sparaliżowane, jakbym brnęła w smole.
Z nieba spadają czarne pióra. Kruki cichną, nikną. Zostają tylko pióra, które powoli spadają z nieba. Latarnie zapalają się. Mój oddech zamiera w piersi z niemym okrzykiem przerażenia. Wszędzie leżą truchła kruków, fragmenty ciał. Czarne pióra opadają i wpadają w kałuże. W kałuże krwi.
Słyszę czyjeś kroki za mną. Nie mogę się ruszyć, jestem jak skamieniała. To coś się zbliża…
W mojej głowie rozlega się okropne, głośne krakanie, a nocną ciszę rozdziera krzyk. Mój krzyk.

Gwałtownie się budzę, nie mogę złapać oddechu. Nie otwieram oczu. Nocne, zimne powietrze dostaje się do pokoju drżę, a przecież okno było zamknięte, prawda? Tak mi się w każdym razie wydaje. Przecieram oczy i zbieram się w sobie, żeby je otworzyć, zwlec się z łóżka i zamknąć to okno. To tylko sen, tylko sen, powtarzam w myśli i powoli się uspokajam.
Wdech, wydech, wdech, wydech. Tylko sen.
Otwieram oczy i prostuję się do pozycji siedzącej i zamieram w bezruchu spoglądając ku oknu. Okno jest otwarte na oścież, firany poruszają się na wietrze, a na parapecie siedzi bacznie przyglądający mi się wielki kruk. Rozpościera skrzydła i składa je z powrotem. Nie mogę oderwać od niego wzroku. Jestem jak sparaliżowana, lecz wcale się nie boję. Nie wiem co się dzieje, przyglądam się czarnym piórom, lekko zarysowanym przez taflę księżyca. Ptak przekrzywia głowę i wpatruje się we mnie czarnymi oczami.
Nagle otwiera dziób i kracze przeciągle. Przechodzi mnie dreszcz, bo zamiast zwykłego krakania, słyszę moje imię.
Raven.


I w tym rozdziale dochodzi do małego na pierwszy  rzut oka nic nie wnoszącego do fabuły wydarzenia, które można nazwać przełomem. Raven jeszcze tego nie wie, ale jej "zwykłe" życie w tym momencie zaczyna chylić się ku upadkowi.
Mam pytanko, robić one-shota? Nie będzie on za bardzo powiązany z główną fabułą i nie będzie zdradzać wiele. Tak więc robić czy nie? Jeśli tak zostanie on wstawiony 5 listopada o 19.35. Jakaś podpowiedź co do treści? (patrz poprzednie zdanie)

4 komentarze:

  1. Zrób oneshota :D Ja chętnie poczytam. Uwielbiam Twoje opowiadanie. Jest cudowne! ♥ Pozdrawiam serdecznie i przesyłam pozytywne wibracje. Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajowy rozdział *-*
    Końcówka boska :3 Kurcze jak ja bym chciała zobaczyć minę tego dostawcy XD
    Nasza bohaterka jest chora...biedna :(
    Wiesz, że tylko jednego mi brakowało w tym rozdziale, czyli Kastiela, a wszystko inne boskie :D
    Przesyłam dużo weny, czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam ^-^
    PS Zrób ten One Shot :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie martw się Kasa nie zabraknie, ani w następnym rozdziale ani w one shocie :)

      Usuń
  3. Ciekawe sen, trochę mrocznie, ale to lubię. Cieszę się, że pojawiła się dłuższa scena z Kentinem, bo to jego fankom będę do końca. ;) Chociaż motyw z otwieraniem przez niego drzwi jest trochę dziwny, sam ściąga uwagę innych na Raven. Sytuacje w parku i jego wyjaśnienia można było jeszcze zrozumieć, ale pizza to chyba za wiele. ;)

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Domi L